Łotewska marka | Pāvels Šteinbors
Już dziś mecz przy Skłodowskiej-Curie! Spotkanie o dużej wartości sentymentalnej. Pomimo tego, że tego lata Arka została poważnie osłabiona odejściem Zarandii, Janoty oraz Vejinovicia, w jej składzie zostali jeszcze inni specjaliści, obok których nie można przejść obojętnie. Jednym z nich jest Pāvels Šteinbors – etatowy zawodnik meldujący się od czterech sezonów pomiędzy słupkami.
10 sie 2019 15:37
Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin S.A.
Udostępnij
Ekstraklasa
Bramkarz, którego umiejętności były cenione w polskich klubach nie przyszły z początku tak łatwo. Łotewski golkiper w młodzieńczym wieku był nagabywany przez trenerów i kolegów do gry w piłkę nożną. Nic w tym dziwnego, bo na Łotwie ten sport nie jest popularny i dzieci upatrują swoich idoli na przykład w hokeistach. Środowisku, po kilku podejściach, udało się go przekabacić do regularnych treningów z piłką.
Pāvels miał dwa lata, kiedy jego ojciec opuścił rodzinę. Później blisko jego mamy pojawił się człowiek, który nie był obojętny wobec familii oraz pasji młodego bramkarza. Wspierał jego karierę, urządzał z nim indywidualne treningi. Dodatkowo, oprócz piłki nożnej, Šteinbors trenował karate. Bramkarz o sztukach walki ma takie samo zdanie jak Zlatan Ibrahimović. Obaj mówią jednym głosem, o tym że te sporty dużo wniosły do gry w piłkę nożną. Łotysz chwali karate mówiąc, że treningi na salce bardzo uplastyczniły jego ciało.
W swoim piłkarskim życiu miał kilka egzotycznych epizodów, ale zróbmy najpierw chronologiczny zarys jego kariery. Tak więc zaczął uprawiać swój zawód w Skonto Riga, klubie który zniknął już z piłkarskiej mapy. Później pojawił się półroczny pobyt w Blackpool. Tam zetknął się z nową szkołą bronienia, która dziś jest bardzo pożądana w Europie. Mowa tutaj o profilu bramkarza, który umie grać nogami i gra na wysoko. Z jego wywiadów można przeczytać, że sceptycznie był do tego nastawiony, bo według niego podstawową cnotą jego pozycji jest umiejętność zatrzymywania piłek lecących w kierunku bramki. Pomimo tego, że podobało mu się życie i granie w rejonie uznawanym za kolebkę piłki nożnej, nie poszczęściło mu się. Wszystko ze względu na niespełnienie warunków finansowych klubu oddającego. Pāvels powrócił do ojczyzny i zagrzał tam miejsce do 2012 roku.
W okresie, kiedy u nas rozgrywane było Euro, Šteinbors pakował swój dobytek do RPA. Jego zamiarem nie było zwiedzenie tego kraju, a motywacja by bronić bramki Golden Arrows. Na początku wszystko szło dobrze, ale później po przetasowaniach na szczeblu szkoleniowym obcokrajowcy przestali być brani pod uwagę w drużynie, tak więc wtedy zgłosiła się po niego drużyna z Polski.
Łotysz, który dziś reprezentuje żółto-niebieskie barwy na początku reprezentował grę innego polskiego klubu. Jego pierwszym pracodawcom na naszej ziemi był Górnik Zabrze. Pāvels w jednym z wywiadów powiedział, że gdyby nie warunki nowego kontraktu, które były mocno obniżone chętnie pozostałby w Górniku, bo było to miejsce bardzo dobre do życia. Wybrał kolejny intrygujący kierunek, a był nim Cypr. Nie zagrzał tam na długo miejsca i po rocznej przygodzie zdecydował się na powrót do Polski.
Okazało się to być strzałem w dziesiątkę, ponieważ tutaj przyszło mu święcić największe sportowe sukcesy. Swoimi umiejętnościami znacznie przyczynił się do zdobycia przez Arkę Pucharu Polski i dwukrotnie Superpucharu. Szczególny udział miał przy zdobyciu Superpucharu w 2017 roku, bo w serii rzutów karnych obronił dwa strzały legionistów.
Ciekawostką jest fakt, że bramkarz świetnie radzi sobie z językiem polskim. Wszystko dlatego, że jego ojciec był jednym z 60 tysięcy imigrantów zamieszkujących Łotwę. On sam mówi, że zawsze miał chęć poznawania kultury rodu Mieszka I. Dodatkowo dziadek jego żony także jest Polakiem. Polska kultura zakorzeniona w jego rodzinie spowodowała, że chętnie garnie się do nauki naszego języka. Nie tylko w mowie, bo chętnie pobierał lekcję z pisania i czytania.
Jeśli Šteinbors wystąpi w sobotę, to będzie to jego 100. mecz dla Arki Gdynia. Jest on drugim najczęściej występującym obcokrajowcem w barwach Arki. Do pobicia klubowego rekordu, który należy do Marcusa da Silvy, musiałby spędzić w Gdyni jeszcze dwa sezony i grać wszystko od deski do deski.
Teraz, kiedy potrzebny jest Arce spokój z tyłu, wszyscy jeszcze bardziej liczą na specjalistę z Łotwy. Muszą być zadowoleni z jego postawy, gdyż kolejny raz rozpoczął sezon jako numer jeden w bramce. Dodatkowo zarząd niespecjalnie jest przejęty szukaniem następcy czy konkurencji, bo od momentu przyjścia Šteinborsa nie przyszedł do klubu inny bramkarz o podobnych umiejętnościach. Łotysz w spokoju może wykonywać swoją pracę, przy tym niespecjalnie czując oddech konkurencji na plecach.