Tak graliśmy z Koroną: Smutne zwycięstwo
Choć wygrana z mocną wówczas Koroną była kluczowa w walce o tytuł mistrzowski, to po meczu humory w Zagłębiu były takie, jakby Miedziowi mecz przegrali. - W dzisiejszym spotkaniu zdobyliśmy bardzo trudne i ciężko wywalczone trzy punkty, z czego bardzo się cieszę. Jednak straciliśmy również bardzo dużo - mówił po meczu trener Michniewicz.
20 lis 2017 17:10
Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin
Udostępnij
Ekstraklasa
Sceny, które rozegrały się pod koniec pierwszej połowy na murawie stadionu Górniczego Ośrodka Sportu na pewno pozostały w pamięci wielu kibiców, którzy wtedy byli na trybunach.
37 minuta gry, dośrodkowanie Macieja Iwańskiego, do piłki próbuje dojść Michał Chałbiński. W tym samym czasie z bramki startuje golkiper Korony Kielce Radosław Cierzniak i z impetem wpada w napastnika Zagłębia. Po zderzeniu nieprzytomny "Chałbi" upada na murawę, twarzą do ziemi i nie daje znaków życia.
Na trybunach cisza, słychać nerwowe krzyki zawodników wzywających lekarzy oraz stojącą w narożniku karetkę. Chałbiński wciąż bezwładnie leży na murawie, Cierzniak również w tym starciu ucierpiał a wokół pojawiła się krew.
Co oczywiste, obaj piłkarze musieli opuścić murawę po tym zderzeniu. Z tym że Cierzniak na ławkę rezerwowych usiadł już w drugiej połowie, natomiast Chałbiński musiał pojechać do szpitala, bo jego uraz był poważniejszy.
To wydarzenie przyćmiło nieco sam mecz, który był wówczas spotkaniem na szczycie ligowej tabeli i de facto - o prawo do występów w rozgrywkach międzynarodowych. Po tym spotkaniu do końca sezonu pozostawało już raptem 5 kolejek, więc czasu na odrabianie strat było niewiele.
Na trybunach stadionu Górniczego Ośrodka Sportu pojawiło się wtedy kilkanaście tysięcy ludzi, którzy mieli świadomość, że Zagłębie gra o tytuł mistrza Polski. Być może presja odrobinę spętała zawodnikom nogi, bo początek spotkania nie był szczególnie udany. Oba zespoły nie miały zbyt wielu klarownych sytuacji, a pierwszą połowę przyćmiła opisana wcześniej sytuacja z 37. minuty meczu.
Koncert Pietronia i asysta przewrotką
Po przerwie było jednak znacznie lepiej, a to w dużej mierze za sprawą Marcina Pietronia. Niespełna 21-letni skrzydłowy został wówczas wyciągnięty przez trenera niejako "z kapelusza".
Tydzień wcześniej zagrał od pierwszej minuty w Płocku i otworzył wynik jeszcze w pierwszej połowie spotkania. To o tyle ciekawe, że dla Pietronia spotkanie to było pierwszym od listopada poprzedniego roku, czyli od pół roku.
Trener jednak zaufał lewonożnemu skrzydłowemu i to mu się opłaciło. Najpierw w Płocku, a później właśnie w meczu z Koroną Kielce.
Pierwszy gol padł tuż po rozpoczęciu drugiej połowy. W 48. minucie akcję z własnego pola karnego rozpoczął Grzegorz Bartczak. Prawy obrońca zagrał do Rui Miguela, który pod koniec pierwszej połowy zmienił kontuzjowanego Chałbińskiego. Portugalczyk w swoim stylu minął dwóch defensorów Korony i wypuścił prawym skrzydłem Łukasza Piszczka.
Wypożyczony z Herthy zawodnik szarpnął prawą stroną i wycofał piłkę do nabiegającego Miguela. Strzał Portugalczyka zablokowali obrońcy, ale na tyle niefortunnie, że piłkę przewrotką mógł uderzyć Łobodziński. Ze strzału wyszła jednak asysta, bo piłka trafiła do niepilnowanego Pietronia, który strzelił do pustej bramki i dał Zagłębiu prowadzenie.
Ledwie 10 minut później było 2:0. Znowu akcja ruszyła spod bramki Vaclavika. Dośrodkowanie jednego z piłkarzy Korony wybił Mateusz Bartczak i uruchomił kontrę, którą rozprowadził Maciej Iwański. Lider Zagłębia szczęśliwie utrzymał się przy piłce i dobrym podaniem wypuścił dwóch kolegów - Rui Miguela i Marcina Pietronia. Obaj mieli już przed sobą tylko bramkarza, ale nie mogli się zdecydować, kto ma przejąć piłkę.
Ostatecznie ta trafiła do Pietronia, który precyzyjnym strzałem po ziemi pokonał interweniującego Piotra Misztala. Chwilę później utonął w objęciach kolegów, którzy w szale radości powalili go na murawę.
Dedykacja
Korzystny wynik udało się Zagłębiu utrzymać do końca meczu, dzięki czemu Miedziowi wciąż bardzo mocno liczyli się w walce o tytuł mistrzowski. Mieli 52 punkty, a więc o 3 więcej niż sezon wcześniej. I do końca sezonu jeszcze 5 spotkań.
Cieniem na szaleńczej radości kładła się jednak kontuzja najlepszego strzelca Zagłębia. - Straciliśmy Michała Chałbińskiego, który na pewno nie zagra do końca sezonu i jest to na pewno dla nas ogromna strata patrząc na to jakie mecze nas czekają - powiedział po zakończeniu spotkania trener Michniewicz.
Taka strata była o tyle bolesna, że Zagłębie miało przed sobą w tym sezonie trudne wyjazdy do Krakowa na mecz z Wisłą, Warszawy na Legię i daleką podróż do Łęcznej. A u siebie oprócz outsidera ze Szczecina podjąć trzeba było zawsze groźny Widzew.
Nic więc dziwnego, że piłkarze jednym głosem dedykowali wygraną Michałowi Chałbińskiemu i życzyli mu szybkiego powrotu do zdrowia. Z kolei kibice na kolejnym meczu ligowym wywiesili na trybunach transparent ?Chałbi, dla nas jesteś królem strzelców?.
Nawiązali tym samym do walki, którą napastnik Zagłębia toczył z Piotrem Reissem. Wobec kontuzji Chałbińskiego jasnym stało się, że koronę króla strzelców zdobędzie legenda Lecha Poznań. Reiss po kontuzji strzelił jeszcze 3 gole i właśnie o tyle wyprzedził gracza Zagłębia.
Ostatecznie jednak sezon skończył się dla Miedziowych bardzo dobrze i "Chałbi" wraz z kolegami mógł 3 tygodnie później cieszyć się przy Łazienkowskiej ze zdobytego tytułu.
Cały tekst w najnowszym numerze "Naszego Zagłębia"