Michał Goliński | Profesjonalna piłka wymaga poświęceń
Do Lubina przychodził z Grodziska i jego zadaniem było wzmocnić konkurencję w środku pola. Popularny "Golina" przez ponad dwa lata występował w barwach "Miedziowych" zdobywając z drużyną choćby Superpuchar. Z byłym zawodnikiem Zagłębia Lubin porozmawialiśmy na wiele tematów i wyszła z tego długa, ale i interesująca rozmowa. Zapraszamy.
24 maj 2020 17:18
Udostępnij
Ekstraklasa
Przed rundą sezonu 2007/2008 przeszedłeś do Zagłębia Lubin z Dyskoboli Grodzisk Wielkopolski. Co zadecydowało, że obrałeś akurat ten kierunek?
- To, że trafiłem właśnie do Zagłębia Lubin w dużej mierze zawdzięczam trenerowi Michniewiczowi. Dodatkowo zdawałem sobie sprawę, że przychodzę do zespołu Mistrza Polski, który gra w eliminacjach do Ligi Mistrzów i to był kolejny element, który zadecydował o tym, że zdecydowałem przenieść się do Lubina.
Dlaczego zdecydowałeś się odejść z Zagłębia? Klub nie przedstawił Ci oferty, która by Cię zainteresowała?
- Tak naprawdę do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego Zagłębie pozwoliło mi tak łatwo odejść do Cracovii? Swego czasu trener Lenczyk dzwonił do mnie kilka razy, że widzi mnie u siebie w jedenastce „Pasów”. No i jak czas pokazał, długo czekać nie musiał. Kluby błyskawiczni doszły do porozumienia i przeniosłem się do Krakowa. Na pewno Zagłębie i czas spędzony w Lubinie będę pamiętać do końca życia. Miałem tam naprawdę bardzo fajne chwile w życiu jak między innymi awans do ekstraklasy.
Od zainteresowania do transferu jednak długa droga. Dlaczego zdecydowałeś się przyjąć propozycję trenera Lenczyka? Potrzebowałeś nowych wyzwań, zmiany otoczenia?
- Myślę, że chyba zmiany otoczenia. To co się stało z osobą trenera Lenczyka po awansie do ekstraklasy, gdzie wiemy, że klub nie przedłużył z nim kontraktu, to coś pękło w szatni. Już nie było tak samo jak podczas robienia awansu. Myślę, że odejście trenera Lenczyka bardzo poważnie wpłynęło na zespół i wyniki. Każdy pamięta, jakie nazwiska trenerów przewijały się w tym klubie i takich wyników nie było. Sądzę, że zmiana otoczenia była mi potrzebna i przede wszystkim osoba, jaką jest trener Lenczyk przekonała mnie do zmiany klubu.
A czy pamiętasz jeszcze swój debiut w Zagłębiu?
- Tak, choć było to już bardzo dawno. Jeśli jednak dobrze pamiętam, to był mecz o Superpuchar z Bełchatowem i to podczas tego spotkania strzeliłem pierwszą bramkę w barwach „Miedziowych”.
No właśnie – premierowe trafienie w nowych barwach zaliczyłeś w Superpucharze przeciwko GKS Bełchatów. Zrobiłeś także dobre, pierwsze wrażenie przed kibicami w Lubinie. Jakie to było uczucie?
- Pierwsza bramka i to jeszcze w takim spotkaniu, dała mi bardzo dużą satysfakcję. Co za tym idzie, miałem jeszcze większą ochotę i mobilizację do pracy na treningach jak i w kolejnych meczach. Dla każdego zawodnika bardzo ważne jest dobrze zacząć. Przychodzisz do nowego miejsca, chcesz pokazać się jak z najlepszej strony, zdobyć zaufanie kibiców jak i kolegów z drużyny. Występ przeciw Bełchatowowi ułożył się dla mnie dobrze. W tamtym momencie poczułem, że wykonałem dobry krok przechodząc do Zagłębia.
Swego czasu miałeś ofertę z Czeczeni. Dlaczego zatem ten wyjazd nie doszedł do skutku?
- Oferta była naprawdę konkretna. Chodziło wówczas o Tereka Grozny, myślę, że większość kibiców w Polsce kojarzy, choćby dlatego, że grał tam Maciej Rybus. Odpowiadając jednak na twoje pytanie - dlaczego nie doszło do transferu? Prawdopodobnie kluby nie mogły dojść do porozumienia. Tak to oceniam z perspektywy czasu. Profesjonalny zawodnik w trakcie rozgrywek skupia się na meczach, treningach, oddając takie sprawy w ręce menadżerów i osób decyzyjnych. A skąd zainteresowanie? Grając w europejskich rozgrywkach w Lechu Poznań trafiliśmy właśnie na Terek. Myślę, że to właśnie wtedy mnie zauważono i dlatego też otrzymałem ofertę z Czeczeni.
Kilkukrotnie mówiło się również o zainteresowaniu Legii Warszawa twoją osobą. Ty zaś jesteś wychowaniem Lecha Poznań, co mocno komplikowało takie przenosiny, wszak kibice tych klubów nie pałają do siebie sympatią. Czy z perspektywy czasu jednak nie żałujesz, że nie skorzystałeś z oferty stołecznego klubu?
- Tak, zgadza się. Jestem wychowankiem Lecha. Spędziłem w tym klubie wiele lat i w tym czasie mieliśmy naprawdę bardzo momenty. To były fajne chwile mojej przygody z piłką nożną, szczególnie dla kogoś, kto od małego marzył by zagrać przy Bułgarskiej. Dlatego myślę, że kto ogląda piłkę nożną w Polsce orientuje się jakie są relacje na linii Lecha z Legia. W futbolu bywa różnie, ale mi, jako rodowitemu poznaniakowi nie wypadało przejść do odwiecznego rywala. W Poznaniu kibice nigdy by mi tego nie wybaczyli kibice. A wiadomo, każdy kibic w Poznaniu żyje Lechem.
Czasy w Lechu, to czasy trenera Michniewicza. Jak go wspominasz? W twojej piłkarskiej karierze, wasze drogi krzyżowały się niejednokrotnie.
- Myślę, że wówczas zatrudnienie trenera Michniewicza w Lechu, w czasach naprawdę trudnych dla tego klubu, było strzałem w dziesiątkę. Pokazał, że jest bardzo dobrym szkoleniowcem. Dziś można powiedzieć, że zrobił wynik ponad stan. W środowisku piłkarskim śmiano się, że wykręcił sukces z niczego, co tak naprawdę jest trochę krzywdzące. Oczywiście, dla tak biednego klubu jakim był wtedy zrobił bardzo dużo – tak samo jak dla mnie. Mieliśmy wtedy jednak dobry zespół, trochę mieszankę rutyny z młodością co trener bardzo dobrze połączył. Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że to dzięki Michniewiczowi mogłem zrobić postępy w seniorskiej piłce, bo pod jego wodzą miałem największy progres. Nie chciałbym jednak zapominać także o innych szkoleniowcach, którzy dużo mi pomogli. Trzeba jednak być sprawiedliwym i to dzięki Michniewiczowi osiągnąłem naprawdę wiele jak na polską piłkę. Łącznie z powołaniem do kadry Polski, które jak wiadomo, praktycznie dla każdego piłkarza z naszej ligi jest marzeniem.
Bardzo dobrze wypowiadasz się o tym szkoleniowcu. Czy krzywdziło cię zatem, gdy mówiono Goliński – ulubieniec Czesława Michniewicza?
- Nie będę tego ukrywać, bardzo dobrze żyłem z trenerem. Chyba coś w tym jest, że miał do mnie jakąś słabość. Była to jednak transakcja wiązana, bo za to ja na boisku odpłacałem się dobrą grą. Przynajmniej taką mam nadzieję (śmiech). Za czasów gry w Lechu mieszkaliśmy zresztą bardzo blisko siebie i nawet nasi synowie chodzili do tego samego przedszkola. Prywatnie więc kontakt poza piłką był także super.
Czy w takim razie zdarzyło Ci się dostać mocną burę od trenera po jakimś meczu?
- U trenera Michniewicza nie było jak to się mówi świętych krów. Kiedy było trzeba, to burę dostawał każdy. On był profesjonalistą i wiedział, od kogo czego może wymagać na boisku. Czy byłem ulubieńcem? chyba tak bo zawsze dobrze ze sobą żyliśmy. Bardzo dużo zawdzięczam trenerowi Michniewiczowi.
Mecz pomiędzy drużyną Gwiazd Ligi, a obcokrajowcami, na który trener Michniewicz Ciebie powołał. Jak to wspominasz?
- Na pewno było to dla mnie ogromne wyróżnienie, znaleźć się w takim gronie. Zagrać w takim meczu i z takimi piłkarzami to także cenne doświadczenie. Jestem przekonany, że będę to pamiętać do końca życia.
Wchodziłeś za Roberta Kolendowicza, gdy Polska przegrywała 0:2. Finalnie „stranieri” wygrali 3:2 – czy rzeczywiście obcokrajowcy stanowili tak ciężką przeprawę? Z kim pojedynki zapadły Ci najbardziej w pamięć? Kto się wyróżnił?
- Myślę, że chyba takim najlepszym obcokrajowcem, którego zapamiętałem z polskich boisk był Mauro Cantoro z Wisły Kraków. Bardzo lubiłem patrzeć na jego styl gry i jak szybko wkomponował się w drużynę Wisły. Nie chce zapominać o innych piłkarzach, bo też było kilku, co się wyróżniło w naszej lidze.
Do Zagłębia Lubin przychodziłeś wraz z Olkiem Ptakiem z Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. Jaki to miało wpływ na aklimatyzację?
- Szczerze mówiąc, to nawet nie wiedziałem nawet, że będzie grał w Zagłębiu. To wszystko działo się tak szybko, że nie było nawet jak porozmawiać na ten temat. Należy także pamiętać, że to były trochę inne czasy. Nie było social mediów, obieg informacji był całkiem inny. Dziś o wielu transferach czy nawet przymiarkach dowiadujemy się głównie z Internetu, a nie gazet, jak to wówczas bywało. Co do transferu Olka, to mogłem się tylko cieszyć. Jako kumpel, ale i bramkarz, to naprawdę super człowiek. Na pewno było raźniej wiedząc, że znowu zobaczę go w szatni.
Czy przed transferem znałeś kogoś personalnie z zawodników występujących w Zagłębiu?
- Tak, znałem większość zawodników ówczesnego Zagłębia. Najbardziej, to chyba Macieja Iwańskiego, z którym miałem przyjemność zagrać w młodzieżowych kadrach reprezentacji Polski. Grając przez te kilka lat w piłkę, czy to w Lechu czy w Dyskobolii, większość chłopaków znało się z boiska. Nie było więc problemem wejść do szatni i normalnie funkcjonować.
We wspomnianym przez Ciebie Lechu grał choćby Ilijan Micański, który później był swego rodzaju ikoną Zagłębia Lubin. Czy już wtedy zapowiadał się na zawodnika takiego formatu?
- Z Micańskim co prawda nie miałem przyjemności grać w Lechu, ale mimo tego, wiedziałem co to za piłkarz. Byłem przekonany, że jest to bardzo dobry napastnik i potwierdził to, za czasów gry w Zagłębiu. Na pewno był w Lubinie ważną postacią, rozwijając się jako zawodnik, ale również dając coś w zamian. Mocny charakter, duża pewność siebie, to rzucało się w oczy i pomagało mu funkcjonować na boisku. Z drugiej strony wówczas bramki strzelał dość regularnie, jak to się ładnie mówi - jak na zawołanie. Piłkarsko więc się bronił. Czas pokazał, że to z Zagłębia wypłynął na szersze, piłkarskie wody.
W Lechu też była szatnia pełna mocnych charakterów – Reiss, Bosacki, Kotorowski czy Wasilewski – czerpałeś od nich wiedzę, nie tylko boiskową?
- Rzeczywiście, jak już powiedziałem wcześniej w Lechu było bardzo dużo doświadczonych zawodników. Naprawdę było się od kogo uczyć, nie tylko zachowań na boisku, ale i po za nim. Nie chciałbym wymieniać personalnie od kogo dokładnie. Każdy z tych starszych zawodników w jakiś sposób mi pomógł. Jeszcze niechcący kogoś pominę i będzie obrażony (śmiech). Wiem jednak, że wtedy tamta drużyna była bardzo mocna. Wspomniane doświadczenie i rutyna pomieszane z młodością. Panował odpowiedni ład i hierarchia, co dziś może wydawać się trochę szokujące. Wtedy jednak każdy młody zawodnik musiał się podporządkować zasadom starszych kolegów. W samej szatni obowiązywał pewien kodeks, do którego każdy musiał się dostosować.
Przychodząc do Zagłębia Lubin miałeś konkurentów w postaci wspomnianego Macieja Iwańskiego czy choćby Portugalczyka Rui Melo. Jaki plan na Ciebie mieli trenerzy Zagłębia Lubin?
- Przed przyjściem do Zagłębia Lubin miałem oczywiście sposobność rozmawiać z trenerem Michniewiczem. Wiedziałem jaka jest sytuacja w drużynie, jakie pozycje są obsadzone i z kim przyjdzie mi konkurować w walce o pierwszy plac. Tak jak wspomniałeś, byli w Lubinie między innymi Iwański czy Rui Miguel, ale także Mateusz Bartczak czy Darek Jackiewicz. Rolą trenerów było ustawienie zespołu tak, abyśmy wszyscy mieli możliwość pokazania się na boisku i tak to też funkcjonowało. Patrząc z perspektywy czasu, Zagłębie miało naprawdę mocna drużynę jak na tamte warunki. Dlatego nie miałem wątpliwości, aby podpisać tutaj kontrakt. Rywalizacja w tak dobrym gronie mogła wpłynąć na mnie tylko mobilizująco.
Mówiło się, że byłeś graczem dobrym taktycznie, ale i umiejącym przytrzymać piłkę w kluczowych momentach – masz podobne zdanie czy widzisz inne atuty?
- Bardzo cieszą mnie wszystkie pochlebne opinię. Myślę, że bardzo ciężko samemu się oceniać. Szczególnie jeśli chodzi o mnie, bo co do własnej osoby, to byłem bardzo krytyczny. Każdy mecz analizowałem wielokrotnie w głowie. Zastanawiałem się nad czym powinienem się jeszcze bardziej skupić, co poprawić i wypracować. Tą wiedzę starałem się spożytkować na treningach, stale podnosząc umiejętności. Na pewno ciężka praca i to, że zostawałem po treningach dużo mi dały. Może nie perfekcyjnie, ale na pewno miałem dobrze opanowane stałe fragmenty gry, w szczególności rzuty wolne. Większość strzałów jakoś mi wychodziło (śmiech)
Przychodziłeś do Lubina „walczyć o Ligę Mistrzów” jak zapowiadałeś. Dużo zabrakło, aby pokonać Steaue?
- Myślę, że kluczowym momentem była przegrana w Lubinie. Później, w rewanżu w Bukareszcie, zabrakło naprawdę niewiele, abyśmy to my grali dalej. Niestety, to koledzy z Bukaresztu finalnie przeszli do kolejnej rundy. Akurat w meczu w Rumunii, to my byliśmy dużo lepsi i mieliśmy więcej okazji, aby pokonać Steue i grać dalej. Z perspektywy czasy uważam, że to była naprawdę fajna przygoda i zdobycie cennego doświadczenia. Na pewno nie żałuję przenosin do Lubina, tylko dlatego, że nie udało się przejść dalej.
Po jednym z pierwszych twoich spotkań, akurat po meczu z Lechem Poznań, trener Michniewicz powiedział: "Michał zagrał najlepsze spotkanie od kiedy trafił do Lubina. Szkoda, że nie udało mu się zdobyć gola, chociaż miał dwie czy trzy dobre sytuacje do tego”. Przeciwko byłemu klubowi zawsze była dodatkowa motywacja?
- Pamiętam ten występ. Wtedy, jako cała drużyna, zagraliśmy bardzo dobre spotkanie. Co do mojej osoby, to można powiedzieć, że w tym meczu wychodziło mi praktycznie wszystko. No, może brakowało mi tylko strzelenia bramki. Mówiąc szczerze, zawsze miałem większą motywację, jak wychodziłem grać przeciwko Lechowi. W końcu jestem wychowankiem i w tym klubie spędziłem ładnych kilkanaście lat.
Zaraz po tym wspomnianym spotkaniu przyszło powołanie do reprezentacji Polski na mecze eliminacyjne z Finlandią i Portugalią. Co wówczas czułeś?
- Niesamowite uczucie, choć ciężko to opisać słowami. Pamiętam, że jak do klubu przyszło powołanie na eliminacje i mecze do kadry Polski, to na początku myślałem, że ktoś sobie robi żarty. Dopiero później ta informacja do mnie to dotarła. Pomyślałem wtedy, że tak oto spełniło się moje kolejne, piłkarskie marzenie. Założyć koszulkę z orzełkiem na piersi.
Pamiętasz jeszcze treść SMS jakiego dostałeś od Mariusza Mowlika tuż po powołaniu?
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam. To było już tak dawno temu! Na pewno znając Mowlika … to nic mądrego nie napisał. (śmiech)
O co w takim razie założyliście się z Rui Melo przed meczami eliminacyjnymi z Portugalią?
- Pamiętam, że faktycznie jakiś zakład był, ale o co dokładnie? Kolejne, ciężkie pytanie, biorąc pod uwagę jak wiele czasu już minęło. Myślę, że to była jakaś kolacja w restauracji – przegrany miał zapłacić rachunek.
Zanim jednak nastąpiły mecze eliminacyjne, to Ty w kadrze debiutowałeś kilka lat wcześniej.
- Dokładnie. Debiut w kadrze zaliczyłem za kadencji trenera Janasa. Graliśmy wtedy w Stanach, a dokładniej w Chicago. W samolocie znalazło się miejsce dla kilku zawodników Lecha Poznań, w tym i dla mnie. To była taka mała nagroda za zdobycie słynnego Pucharu Polski w 2004 przez Lecha.
W kadrze mieszkałeś w jednym pokoju z kolegą z zespołu, Wojtkiem Łobodzińskim?
- Zdarzało się, choć tak naprawdę, to większość zgrupowań w pokoju byłem z Michałem Pazdanem. Niemniej i z „Łobo” kilka zgrupowań mieszkaliśmy razem.
Na początku w kadrze grałeś w spotkaniach towarzyskich, między innymi z gwiazdami ligi czy wspomniane tournée po USA, by w końcu dostać się do szerokiej kadry na Euro Leo Benhakeera. Czy liczyłeś, że masz szansę pojechać?
- Rzeczywiście, początkowo zaczęło się od powołań na spotkania towarzyskie, między innymi wspomniane tournée. Mecz z USA będę pamiętał na pewno do końca życia. Było mnóstwo ludzi na stadionie. Wielu Polaków Nas wspierało w czasie gry. Ciszę się, że mogłem wystąpić w takim meczu. Jeżeli zaś chodzi o powołania na Euro, to przez cały czas byłem w szerokiej kadrze, do dyspozycji trenera. Na treningach podczas obozu starałem pokazać się z jak najlepszej strony, ale w ostateczności mi podziękowano. Niestety, na Euro nie pojechałem. Pamiętam wtedy swoją złość, bo byłem powoływany na prawie każde zgrupowanie kadry przez Beenhakkera. Czułem, że jestem w dobrej formie, a w rezultacie mój wyjazd nie doszedł do skutku. Na pewno nie czułem się przez to gorszym piłkarzem. Choć z drugiej strony czy Pazdan czy Zahorski, bez urazy do nich oczywiście, ale myślę, że akurat w tamtych czasach, to bardziej ja zasługiwałem na powołanie.
Co wspominasz z tamtych wyjazdów? Wówczas kadra, to była ciekawa drużyna z wieloma „nazwiskami” , jak choćby Jacek Bąk, Artur Boruc, Łukasz Fabiański, Michał Żewłakow, Jakub Błaszczykowski czy Maciej Żurawski.
- Myślę, że lepiej nie mogłem trafić. Było wtedy dużo mocnych nazwisk w kadrze, więc było od kogo się uczyć i z kogo brać przykład. Do samego końca nie mogłem uwierzyć, że dano mi trenować z takimi piłkarzami. Ja i moja skromna osoba z Lecha Poznań, a tutaj takie nazwiska z poważnych klubów. Naprawdę, czasem aż nie dowierzałem, ale szczerze muszę przyznać, że akurat wtedy miałem bardzo dobry okres w swojej karierze. Sądzę, że te powołania były nagrodą za moje dobre występy w ekstraklasie. Jak już wspomniałem wcześniej, te mecze czy te gwiazdy z którymi przyszło się mierzyć, będę pamiętać do końca życia.
Swego czasu te występy w kadrze zwróciły na Ciebie uwagę menadżerów. Czy to prawda, że była oferta z Genclerbirligi Ankara? Jeśli tak, to dlaczego nie poszedłeś do Turcji?
- Tak, z ofertą z Turcji rzeczywiście tak było. Szczerze mówiąc, to sam już do końca nie wiem dlaczego nie wypalił ten transfer. Myślę, że rozchodziło się o pieniądze. Wiem, że byłem obserwowany przez bodajże pół roku, ale w końcu i tak z tego nic nie wyszło.
A w takim razie były oferty z Lewskiego Sofia czy Liteksu Łowecz?
- Lewski był na tyle zdeterminowany żebym do nich dołączył, że wysłali mi nawet maile z draftem kontraktu. Tak naprawdę, to nie znali nawet ceny, za jaką klub zgodziłby się mnie sprzedać. Z upływem czasu temat jednak ucichł. Przez pewien okres mojej kariery zrobiło się trochę „szumu” wokół mojej osoby. Było wiele wstępnych zapytań, pojawiali się różni obserwatorzy na meczach. Lewski, to nie jedyny kierunek, bo prowadzono także rozmowy z klubami z Włoch. W tamtym czasie często byłem obserwowany przez różnych wysłanników z innych drużyn zagranicznych, najczęściej chyba na meczach kadry. Jedyne czego żałuje, to że nigdy w mojej przygodzie z piłką nie miałem agenta, który pilotowałby temat zagranicznego transferu. Myślę, że jakbym wtedy związał się z dobrym menadżerem, to wiele spraw mogłoby się inaczej potoczyć.
Pojawiały się także propozycję z Polski. Czy rzeczywiście do Arki Gdynia chciał Cię ściągnąć Czesław Michniewicz?
- Coś było na rzeczy. Wiem, że jakieś zapytania odnośnie mojej osoby były ze strony Arki, ale czy to było za kadencji Michniewicza, to już niestety nie pamiętam.
Po spadku do I ligi, zagrałeś świetny sezon, gdzie strzeliłeś 11 bramek, zanotowałeś 10 asyst i w dużym stopniu przyczyniłeś się do powrotu lubinian do ekstraklasy. Uważasz, że to był twój najlepszy okres w karierze?
- Tak, uważam, że był to chyba jeden z lepszych sezonów. Mieliśmy wtedy bardzo mocną drużynę, czego ukoronowaniem był sukces końcowy. Każdy dobrze wie, jak to wtedy wyglądało i jak się skończyło. Najpierw była degradacja klasę niżej, a później błyskawiczny awans. Jeśli chodzi o moją osobę, to myślę, że forma była i tylko wypada się cieszyć, że mogłem pomóc w szybkim powrocie do elity. Muszę jednak podkreślić, że nie była to indywidualna zasługa Michała Golińskiego, ale całej drużyny Zagłębia.
Twoja dobra dyspozycja była poprzedzona urazami. Czy to w takim razie trener Lenczyk i jego niekonwencjonalne metody pomogły Tobie obudować formę w Zagłębiu Lubin?
- Trener Lenczyk objął nasz zespół w niełatwej sytuacji. Miał oczywiście mocną drużynę, ale i również kilka punktów straty do miejsca gwarantującego awans do ekstraklasy. Myślę, że to właśnie On swoją osoba i podejściem doprowadził do tego, że Zagłębie zaczęło grać na miarę oczekiwań i dzięki temu zrobiliśmy progres i upragniony awans. Trener, ze swoim bagażem doświadczeń, dobrze wiedział w jaki sposób ustawić zespół i czego może od nas wymagać. Uważam, że jest to jeden z lepszych szkoleniowców z jakimi mogłem i miałem przyjemność pracować , a także uczyć się profesjonalizmu. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Pana Lenczyka.
W takim razie jak wspominasz moment, gdzie trener Lenczyk zawołał Cię do ławki rezerwowych i krzyknął, abyś schował brzuch?
- Jak dobrze pamiętam, był to mecz w Świnoujściu z Flotą. Prowadziliśmy chyba 2:0 i trenerowi włączył się taki luz, że na ławce rezerwowych zaczął sobie żartować z każdego. Nagle podczas meczu zawołał mnie, myślałem, że ma mi coś ważnego do przekazania, co możemy wykorzystać na boisku, a tu nagle słyszę do ucha: „ schowaj brzuch i idź grać dalej”. Widziałem uśmiechniętego trenera i na pewno do końca życia nie zapomnę reakcji ławki rezerwowych, gdy cała wybuchła gromkim śmiechem.
Co możesz powiesz o trenerze Franciszku Smudzie? Spotkałeś się z nim w Lubinie?
- Nie miałem okazji pracować z trenerem Smudą jak przejmował Zagłębie, gdyż dzień wcześniej zostałem sprzedany do Cracovii. Pamiętam tylko, że trener nie zgadzał się z tym transferem. Mówił, że gdyby przyszedł dzień wcześniej do Zagłębia, to nigdy by się nie zgodził na taki ruch. Szkoda, bo z tego co wiem, uważał, że stracił jednego z lepszych piłkarzy w tamtym momencie. Nie ukrywam, ale takie słowa z ust takiego trenera były dla mnie bardzo motywujące.
Czy mógłbyś wskazać z Zagłębia zawodnika, który szczególnie się wyróżniał?
- Nie chciałbym nikogo wyróżniać indywidualnie, bo myślę, że w Zagłębiu za moich czasów było dużo zawodników grających na wysokim poziomie. Dlatego nie ma sensu wymieniać nazwisk, bo jeszcze mogę kogoś niechcący pominąć.
W takim razie czy masz w pamięci jakąś śmieszną sytuację boiskową z Zagłębia Lubin?
- Śmiesznych sytuacji było mnóstwo. Ciężko mi wytypować jedna, choć tą z trenerem Lenczykiem ciężko będzie przebić. Myślę, że jak są wyniki, to jest też atmosfera w szatni i tak było w Zagłębiu.
Czy jest mecz w barwach Zagłębia, który szczególne miło wspominasz?
- Dużo było fajnych spotkań w barwach Zagłębia. Mógłbym wymienić choćby Eliminacje do Ligi Mistrzów czy także sam awans do ekstraklasy. Ciężko podać jakiś jeden, konkretny. Mam dobre wspomnienia z meczów, które były w Polkowicach. Jakoś tak mocniej zapadły mi w pamięci.
Kto za Twoich czasów przysłowiowo trzymał szatnie Zagłębia?
- Jeżeli mówimy o czasach Zagłębia, które walczyło o powrót do ekstraklasy, to było kilku zawodników z mocniejszą pozycją, jak choćby Robert Kolendowicz, Michał Stasiak, Dariusz Jackiewicz, Mateusz i Grzegorz Bartczak no i oczywiście moja skromna osoba na czele. Każdy z nas dbał o dobrą atmosferę w szatni i morale wśród drużyny.
Czy z perspektywy czasu żałujesz, że twoja kariera piłkarza zakończyła się tak szybko?
- Tak. Myślę, że mogłem jeszcze trochę pograć. Nie była to też do końca moja decyzja. Życie napisało taki, a nie inny scenariusz.
Byłeś Reprezentantem Polski, po czym skończyłeś mimo młodego wieku w IV lidze. Czy czujesz niedosyt?
- Zgadza się, czuje duży niedosyt. Może nawet wręcz złość, że tak szybko musiałem zakończyć to, co kochałem robić, czyli grać zawodowo.
Czy z perspektywy czasu uważasz, że faktycznie niemożliwe było pogodzenie problemów rodzinnych z graniem w poważnej piłce? Byłeś świetnie zapowiadającym się piłkarzem.
- Tak, z perspektywy czasu uważam, że było to wręcz niemożliwe. Profesjonalna piłka wymaga poświęceń, ale i skupienia. Mierząc się z problemami rodzinnymi, ciężko było skupić na się meczu, treningach. Głowa jest wtedy gdzieś indziej. Na dodatek jeszcze, w pewnym momencie byłem przesunięty do zespołu rezerw, z uwagi na słabsze wyniki, jakie wtedy miała Cracovia. To na pewno nie pomagało się odbudować.
Dlatego dziś wiem, że jeśli chce się grać na najwyższym poziomie w piłkę, to należy mieć wolną od negatywnych emocji głowę i przede wszystkim skupić się na pracy, treningach i meczach. Ja niestety nie miałem takiej możliwości i dlatego musiałem, jak to się mówi, zejść ze sceny.
Czy śledzisz jeszcze losy Zagłębia Lubin?
Tak, oczywiście jestem na bieżąco. Jeśli czas pozwala, to zawsze oglądam mecze Zagłębia.
Czego życzysz Zagłębiu Lubin?
Oczywiście życzę jak najlepiej. Samych wygranych i z takim potencjałem klubu, oraz zawodników, walkę w następnym sezonie o mistrzostwo.