Pora na hattricka przy Łazienkowskiej / Pierwszy zespół / KGHM Zagłębie Lubin
Pora na hattricka przy Łazienkowskiej 26 sie

Pora na hattricka przy Łazienkowskiej

Nie ma się co oszukiwać - Zagłębiu na Legii nigdy nie grało się łatwo. Wystarczy popatrzeć na bilans. Dwa zwycięstwa w 31 meczach przy Łazienkowskiej to mało. Ale gdy już Miedziowi byli górą, to w naprawdę wyjątkowych okolicznościach. Panowie, jutro prosimy o skompletowanie hattricka!

26 sie 2017 20:07

Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin

Udostępnij

Ekstraklasa

O spotkaniu sprzed dekady napisano już wszystko. Wszyscy pamiętamy to sobotnie, majowe popołudnie. Aż prosi się, żeby dopisać "leniwe", ale nie, zdecydowanie "leniuchowania" wtedy nie było.

Miedziowi jechali na Legię, by zdobyć swój drugi tytuł mistrzowski w historii klubu. Wystarczyło tylko wygrać. "Tylko" - dobre sobie. O skali trudności niech świadczy fakt, że nigdy wcześniej się to Zagłębiu nie udało. Wtedy jednak nie było tłumaczenia. Trzeba było wygrać, bo remis nic nam nie dawał. Nie w sytuacji, gdy główny rywal grał z dawno zdegradowaną już Pogonią Szczecin.

A zaczęło się od huraganowych ataków wciąż jeszcze aktualnych wówczas mistrzów Polski. Rozgrywający swój ostatni mecz w Legii Łukasz Fabiański, hucznie pożegnany przed pierwszym gwizdkiem, nie miał zbyt wiele pracy.

W przeciwieństwie do jego lubińskiego vis-a-vis. Michal Vaclavik uwijał się jak w ukropie - bronił strzały Włodarczyka i Grzelaka. Ale do czasu. W 31. minucie mimo rozpaczliwej interwencji Vidasa Alunderisa piłka zatrzepotała w siatce, a strzelcem był wspomniany Włodarczyk.

Zagłębie nie podłamało się. Ruszyło do ataków i wyrównało w najlepszym możliwym momencie. W doliczonym czasie gry rzut rożny egzekwował Maciej Iwański, a w polu karnym niepilnowany był Manuel Arboleda. 1:1 i schodzimy do szatni. Dla "Ajwena" to już 22. asysta w sezonie. Od tego czasu chyba nikt nie zbliżył się do tego wyniku.

Druga połowa to już ciągłe ataki Zagłębia, które skutek przyniosły dopiero na kwadrans przed końcem. "Stasiak, 2:1, Michał Stasiak! (?) Nie napastnicy, nie pomocnicy Zagłębia odgrywają tutaj najważniejsze role w tej chwili, ale para środkowych obrońców" - wykrzykiwał wówczas Jacek Laskowski na antenie Canal+.

A końcówka to już prawdziwy thriller. Gol Rogera, nieuznany jednak przez sędziego Siejewicza, później bestialskie wejście Choto w Piszczka i wreszcie koniec meczu. Tego meczu nie zapomni chyba żaden kibic Zagłębia.

Pazdan pomógł, Nikolić też

Drugie zwycięstwo w Warszawie to już znacznie bliższa przeszłość. Zagłębie rok temu jechało na Łazienkowską jako brązowy medalista poprzedniego sezonu. Legia zaś - podobnie jak dziś i 10 lat temu, była mistrzem Polski.

Na dodatek - awansowała właśnie do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Z tym, że cztery dni wcześniej dostała srogą lekcję - 0:6 z Borussią Dortmund to nienajlepsze przywitanie z tymi rozgrywkami.

Wydawało się więc, że Legia przystąpi do meczu z Zagłębiem po to, by znaleźć odtrutkę po laniu od Niemców. Nie bez przyczyny używamy tu słowa "odtrutka". Dlaczego? Odsyłamy tutaj. Atmosfera sprzed roku brzmi dość znajomo, prawda?

Może i nastawienie Legia miała dobre, ale już po pierwszej połowie przegrywała 0:2. Najpierw pięknego gola strzelił Jarosław Jach, później - karnego wykorzystał Krzysztof Janus.

Po przerwie jednak gospodarze się obudzili - najpierw złapali kontakt po golu Czerwińskiego, później wyrównali za sprawą Langila.

Wtedy jednak do akcji wkroczył Michał Pazdan. Niedawny bohater EURO po wrzutce Janusa wpakował piłkę do własnej bramki. I co wtedy? Deja vu z 2007 roku.

Końcówka meczu i rzut karny dla Legii, która staje przed szansą wyrównania. Do piłki podchodzi supersnajper Nikolić, który jeszcze jedenastki nigdy nie przestrzelił. Ale wtedy spisał się Martin Polacek, który nie dał się Węgrowi pokonać.

Scenariusz zatem ten sam. Jednobramkowe prowadzenie, nerwowa końcówka, a na koniec trzy punkty jadą do Lubina.

Jutro prosimy o powtórkę, może być ewentualnie bez nerwowej końcówki.