Moses Molongo | W Lubinie mogłem liczyć na wsparcie / Inne / KGHM Zagłębie Lubin
Moses Molongo | W Lubinie mogłem liczyć na wsparcie 22 mar

Moses Molongo | W Lubinie mogłem liczyć na wsparcie

Zawodnik z Kamerunu, który do Zagłębia trafił w młodym wieku i bardzo szybko stał się wzmocnieniem zespołu. W Lubinie spędził ponad dwa lata swojej przygody z piłką, by później ruszyć w piłkarski świat. Co go zaskoczyło w Polsce? Co miło wspomina po latach, a o czym woli nie pamiętać? Jakiego trenera cenił najbardziej? Moses Molongo - zapraszamy!

22 mar 2020 10:23

Autor Zagłębie Lubin S.A.

Udostępnij

Inne

Czy pamiętasz jak przychodziłeś do klubu?

- Tak. Było lato 1997 roku. Przyszedłem do Zagłębia w trakcie przygotowania do rundy jesiennej sezonu 1997/98. W klubie było wówczas trzech napastników oprócz mnie – Zbigniew Grzybowski, Radosław Jasiński, Bogusław Lizak. W Lubinie potrzebowano klasycznej „dziewiątki”, kogoś, kto mógłby finalizować akcję i stąd mój przyjazd.

Jak to się stało, że trafiłeś akurat do Zagłębia Lubin?

- Tak naprawdę, to wszyscy młodzi, aspirujący i utalentowani piłkarze z Kamerunu pragną zaprezentować swój talent poza granicami kraju. Nasza liga nie daje takiej możliwości, dlatego piłkarze są otwarci na różne propozycje. Ja miałem to szczęście grać w reprezentacji młodzieżowej mojego kraju, u boku choćby Samuela Eto, przez co miałem szansę zaprezentować się szerszej publiczności. W ten sposób dostrzegł mnie Gus Mokalis, który był wówczas agentem piłkarskim na nasz kraj. Zaproponował pomoc w znalezieniu nowego pracodawcy i finalnie przedstawił propozycję zagrania w Polsce. Po namyślę zdecydowałem się przyjąć ofertę. Zagłębie było dla mnie, osiemnastoletniego chłopaka świetną okazją, którą jak uważam, udało mi się dobrze wykorzystać.

Polska była jedynym krajem do którego mogłeś wyjechać?

- Nie, nie jedynym. Mój agent przedstawił również inny, europejski kierunek – Portugalię. Wiem, że toczyły się jakieś rozmowy, jednak nigdy nie doszło do poważniejszych ofert. Zagłębie Lubin okazało się najbardziej konkretne i dlatego trafiłem do Polski.

Czy pamiętasz jeszcze swój debiut w barwach Zagłębia Lubin? W meczu 1. kolejki sezonu 1997/98 z ŁKS Łódź pojawiłeś się na murawie w 66. minucie zmieniając Zbigniewa Grzybowskiego.
 

- Niestety, aż tak dokładnie to już nie pamiętam. Były to dość odległe czasy. Tych sytuacji boiskowych było w mojej przygodzie z piłką tak wiele, że nie sposób zapamiętać wszystko.

A pierwszą bramkę, którą zdobyłeś?

-  No tutaj podobnie. Jakoś szczególnie nie utkwiła mi w pamięci.


To było w meczu w Lubinie, w przegranym 1:2 spotkaniu 15. kolejki tego samego sezonu z Amicą Wronki. Wpisałeś się na listę strzelców w 82. minucie. Wracając do samej ligi - czym cię zaskoczyła? Czy było coś charakterystycznego?

- Szczerze mówiąc, to niczym specjalnym.

A sam aspekt fizyczności? Wówczas więcej graczy było typowo siłowych jak technicznych.

- Nie do końca tak było. W waszej lidze było wielu dobrych piłkarzy z nienaganną techniką. Warto tutaj wspomnieć choćby o Ś.P Pawle Piotrowskim. On z piłką potrafił naprawdę wiele. Zresztą, tak jak powiedziałem, wówczas naprawdę wielu prezentowało wysokie wyszkolenie, co oczywiście poparte było dobrym wybieganiem.

Na pewno spodziewałem się, że liga będzie bardziej siłowa. Przed przyjazdem zebrałem trochę informacji i byłem na to przygotowany.

Po przyjeździe problemem była na pewno bariera komunikacyjna. Jak sobie z tym radziłeś?

- Na początku na pewno było trudniej, ale język w piłce jest uniwersalny i można było się jakoś dogadać. Sam bardzo szybko zacząłem uczyć się podstawowych zwrotów z języka polskiego, czy to korzystając z pomocy telewizji, prasy czy też łapiąc poszczególne słowa czy zdania z rozmów z innymi zawodnikami. Bardzo chciałem szybko rozumieć o czym się mówi wokół mnie – to ważne szczególnie w relacjach z drużyną, trenerem czy sympatykami Zagłębia, a nawet prasą. Myślę, że nie było tak źle i bardzo pomogli mi ludzie w Lubinie.

W tym czasie gdzie mieszkałeś? Razem z innymi w hotelu „Interferie”?

- Dokładnie. Klub zakwaterował mnie w jednym z pokoi we wspomnianym hotelu. To było bardzo dobre dla mnie, bo na stadion miałem kilka kroków. W „Interferiach” mieszkało dużo innych zawodników, także tych z piłki ręcznej, co dawało poczucie wspólnoty. Panowała naprawdę dobra, rodzinna atmosfera przez co czułem się tam bardzo dobrze. Każdy każdemu pomagał, mogłem liczyć na wsparcie, co dla młodego chłopaka, jakim byłem w tamtych czasach, było bardzo ważne.

Jeśli mieszkałeś przy stadionie, to na pewno pamiętasz też lubińską giełdę?

- Zgadza się! To było całkiem interesujące, bo giełda znajdowała się przy stadionie i przy hotelu. Zdarzyło mi się przejść kilka razy i zobaczyć co tam można było kupić. To było bardzo fajne. Podobało mi się.

Wracając do języka - pamiętasz jeszcze jakieś słowa, czy z biegiem czasu wszystko wyleciało Tobie z głowy?

 - Pamiętam jeszcze dość sporo. Do dziś mówię trochę po polsku i myślę, że całkiem dobrze mi to wychodzi. Zresztą, wciąż odwiedzam wasz kraj. Swego czasu miałem też w Poznaniu szkółkę piłkarską. Niestety, musiałem ją zamknąć.

Drużyna Zagłębia Lubin była wówczas mieszanką młodości i rutyny. To także mocne charaktery i ciekawe osobowości. Czy jest jakaś sytuacja z Twojego pobytu w Zagłębiu, która była zabawna i zapadła Ci w pamięć?

- Na pewno szokiem była początkowo pogoda. Pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy wybraliśmy się na trening. Było wtedy strasznie zimno! Po powrocie do szatni, poszedłem prosto pod gorącą wodę, żeby się ogrzać. Zanurzyłem stopy i dłonie w ciepłej wodzie i to jeszcze pogorszyło całą sytuację. Takie uczucie jakbym włożył dłonie do garnka z pieprzem! Wszyscy się wtedy ze mnie śmiali! Mnie nie było do śmiechu. Nie byłem przecież przyzwyczajony do takich różnic temperatur.

Czyli to prawda, że w Lubinie widziałeś po raz pierwszy na oczy śnieg?

- Tak, zgadza się. Będąc w Polsce, pierwszy raz miałem styczność z zimą. Było to naprawdę ciekawe, ale i bolesne doświadczenie (śmiech).

A jak dogadywałeś się ze szkoleniowcami. Którego trenera wspominasz najlepiej?

 - Myślę, że najlepszy z perspektywy czasu był trener Adam Topolski. Duża charyzma, ciekawe podejście do zawodników, bardzo mi się to podobało. Imponowało mi jego przygotowanie trenerskie, a do tego umiał bardzo dobrze motywować drużynę. Z drugiej strony był dla mnie trochę jak ojciec – w Lubinie wziął mnie pod swoje „skrzydła”. Spędzałem z nim i z jego rodziną dużo czasu, dali mi dużo serdeczności. Bardzo dobrze wspominam też trenerów Szarmacha i Jabłońskiego.

Czy trener Szarmach jako były, świetny napastnik dawał Tobie jakieś cenne rady? Pokazywał specjalne ustawianie się w polu karnym czy na boisku?

- Tak, zdecydowanie. Trener Szarmach był napastnikiem klasy światowej z ogromnym doświadczeniem, co starał się przekazać zarówno drużynie jak i mnie indywidualnie. Często dawał trafne wskazówki co do zachowania na boisku. Z Szarmachem była również dobra komunikacja, ten szkoleniowiec biegle mówił po francusku, co też miało dobry wpływ na moją aklimatyzację.

Ciekawie było również z trenerem Kubotem, którego jak wiemy syn jest światowej klasy tenisistą. Bardzo często graliśmy ze szkoleniowcem w tenisa, co zrozumiałe, dla mnie nie było łatwe. Ciągle przegrywałem (śmiech), ale z perspektywy czasy bardzo miło to wspominam.

A z kim w szatni trzymałeś się najbardziej?

- Nie miałem jednej, konkretnej osoby. Myślę, że wszyscy zawodnicy, ale i trenerzy byli gościnni i otwarci. Dość dobrze dogadywałem się z chłopakami, z niektórymi mam kontakt do dziś.  Nie chciałbym dziś wyróżniać jednego zawodnika, bo tak naprawdę wielu z nich zasługiwałoby na ciepłe słowa, ale mogę powiedzieć, że niektórzy w szczególnych przypadkach wykazywali większą chęć pomocy. Mam tutaj na myśli Radka Kałużnego, który swego czasu oddał mi swoje korki.

No właśnie, to przy okazji zapytamy – ile w tym prawdy, że właśnie po buty do grania pojechałeś taksówką do Wrocławia

- Faktycznie tak było (śmiech). Nie było jednak tak, że pojechałem tylko po korki, bo przy okazji zrobiłem większe zakupy.

Pamiętasz jakiegoś piłkarza z boiska? W latach 90. mieliśmy w naszej lidze wielu uznanych zawodników.  Może jakaś sytuacja boiskową szczególnie zapadła Ci w pamięć?

- Cóż, faktycznie, było kilka  wyrazistych postaci. Na pewno pamiętam byłego bramkarza Polonii Warszawa - Macieja Szczęsnego, któremu podczas jednego z meczów założyłem „siatkę”. Mocno się wtedy wkurzył. W gniewie rzucił w moją stronę kilka niezbyt przyjemnych słów. Nie mam jednak żalu, bo od razu po meczu przyszedł, pogratulował mi i przybył piątkę. Mimo zaistniałej sytuacji, uważam, że był to miły gest.

Który moment z pobytu w Lubinie po latach wspominasz najlepiej?

- Szczerze mówiąc w Zagłębiu miałem wiele wspaniałych chwil. Myślę jednak, że gdybym miał podać jedną, to byłby to moment, w którym kibice Zagłębia skandowali moje nazwisko. Bardzo mnie to motywowało do jeszcze większej pracy. Oczywiście, w każdym meczu dajesz z siebie wszystko, ale takie wsparcie wyzwala w Tobie jeszcze kilka dodatkowych procent energii.

To było naprawdę świetne uczucie. Myślę, że to były szczególne chwile dla całego zespołu, fanów i miasta. Zawsze w tych momentach byłem podekscytowany. Pozostanie to na zawsze w mojej pamięci.

A czy jest jakiś moment, który wspominasz źle?

- Na pewno jednym z takich może być okres, w którym zmagałem się z kontuzją. Przez pewien okres miałem drobne urazy i nie mogłem pomóc swojej drużynie.

Ostatecznie Twoja przygoda z Zagłębiem dobiegła końca. Co spowodowało ze zdecydowałeś się opuścić Lubin?

- Takie jest po prostu życie piłkarza. Trzeba sobie stawiać nowe wyzwania i nowe cele. Zagłębie bardzo dobrze wspominam. To jest klub, w którym nabrałem sporo doświadczenia i stawiałem ważne kroki w dorosłej piłce. Chciałem jednak spróbować czegoś innego, nowego. Nie żałuję odejścia do Dolcanu  - przecież później grałem z dobrym skutkiem na Ukrainie. Każda decyzja do czegoś nas prowadzi i z perspektywy czasu jestem zadowolony.

Wyjeżdżałeś z Polski trzykrotnie i za każdym razem wracałeś? Czym to było spowodowane?

 - Polska jest jak mój drugi dom. Jak wspomniałem wcześniej, to tutaj nabrałem doświadczenia piłkarskiego, dlatego za każdym razem gdy pojawiała się możliwość powrotu, to z tego korzystałem.

Czy utrzymujesz jeszcze z kimś z Polski kontakt?

- Tak, czasami odwiedzam Polskę i swoich kolegów. Jestem w stałym kontakcie z Wojtkiem Górskim, Marcinem Adamskim czy Dariuszem Żurawiem, który jest obecnie trenerem Lecha Poznań. Z kolei z zagranicznych czasem rozmawiam z Samuelem Eto czy … Maxwellem Kalu, który także grał w Polsce.

Jakiś czas temu zakończyłeś całkowicie swoją bogatą, piłkarską karierę.

- Tak, moja kariera dobiegła już niestety końca. Zawsze wiedziałem, że nie jest to zawód na całe życie i zawsze następuje ten smutny moment odejścia.

Czym się teraz zajmujesz, jeżeli to nie jest tajemnicą?

- Poszedłem na Uniwersytet i ukończyłem studia magisterskie z zarządzania projektami inżynierskimi w Wielkiej Brytanii. Prowadzę również akademię piłkarską w Kamerunie, ale mieszkam aktualnie w Anglii.

Skoro prowadzisz akademię w Kamerunie, to zapewne słyszałeś o Akademii Piłkarskiej KGHM Zagłębia?

- Nie będę kłamał, nie mam dużej wiedzy na jej temat. Z drugiej strony na pewno się zainteresuje, bo być może będzie to dobry partner do współpracy?

Czy śledzisz dalej losu klubu?

- Oczywiście. Może nie codziennie, ale jestem na bieżąco jeśli chodzi o sytuację w lidze.

Z perspektywy czasu, czy uważasz, że specyficzne warunki klimatyczne, a także brak dobrych boisk, infrastruktury, która dziś w Polsce jest na wyższym sprawiła, że nie pokazałeś w pełni swojego potencjału?

 - Na pewno miałem w Polsce momenty ciężkie, choćby przez klimat, zmienność pogody, ale uważam, że to w żaden sposób nie powinno usprawiedliwiać. Mimo braku większych sukcesów jestem zadowolony z tego jak potoczyła się moja kariera w Polsce.

Na koniec kto był twoim piłkarskim idolem i na kim się wzorowałeś?

- Jednym z moich idoli był Ronaldo, ale ten z Brazylii!

 

Moses Molongo

Kameruński zawodnik występujący na pozycji napastnika. Urodzony 14 czerwca 1979 r. W 1997 mając osiemnaście lat trafił do Zagłębia Lubin z Victorii United Limbé, swojego macierzystego klubu. W Lubinie spędził dwa lata, debiutując 9 sierpnia 1997 r. w meczu z ŁKS Łódź (0:1).W sezonie 1997/98 rozegrał dwadzieścia dwa spotkania, trafiając do bramki przeciwnika dwa razy. Wówczas Zagłębie sezon zakończyło na trzynastej pozycji.
Kolejne rozgrywki 1998/99 były najlepsze w jego wykonaniu. W dwudziestu siedmiu spotkaniach pokonał bramkarza rywali dziewięciokrotnie

 

W sezonie 1999/00 kameruński piłkarz na boisku pojawił się zaledwie w dziesięciu spotkaniach, notując dwa trafienia, by po jego zakończeniu przenieść się do trzecioligowego

Dolcanu Ząbki.