Michał Stasiak: To w Zagłębiu odnosiłem największe sukcesy
Do Lubina przychodził już jako doświadczony zawodnik, mający za sobą grę w Widzewie Łódź, Amice Wronki czy Odrze Wodzisław. W Zagłębiu spędził pięć lat i to w naszych barwach święcił największe sukcesy w karierze sportowej. Nie zabrakło także tych gorszych momentów, gdy musiał przełknąć gorycz porażki po degradacji klubu do I ligi. Jakie było najdłuższe 17 minut w jego życiu? Z czym kojarzy mu się Lady Pank? Zapraszamy do lektury wywiadu z byłym kapitanem "Miedziowych".
2 lip 2018 08:50
Fot. Zagłębie Lubin S.A
Autor Zagłębie Lubin
Udostępnij
Ekstraklasa
#MiedziowaTożsamość
Pamięta Pan, kiedy po raz pierwszy pojawił się temat przejścia do Zagłębia Lubin?
- Tak. W zasadzie byłem przymierzany do Zagłębia kilka razy. Za pierwszym razem miałem rozmowę z prezesem, którego nazwiska niestety nie pamiętam. Spotkałem się z nim wtedy w Łodzi i na tym spotkaniu się skończyło. Później do Lubina miałem przejść przed Amiką Wronki, ale też się nie udało. Aż w końcu po awansie Zagłębia do ekstraklasy, za trenera Drażena Beska, udało się sfinalizować ten transfer. Przychodziłem z Odry Wodzisław. Można powiedzieć, że do trzech razy sztuka.
Na samym początku pewnie traktował Pan Zagłębie jako kolejny klub w karierze. Czy z czasem zrodziło się jakieś uczucie, sympatia do barw Zagłębia?
- Spędziłem tutaj pięć lat, czyli tyle samo, co w Widzewie. Można powiedzieć, że są to dwa kluby, którym mogę najwięcej zawdzięczyć. To w Zagłębiu odnosiłem największe sukcesy i z roku na rok moje uczucie było coraz większe. Gdy zaczynałem swoją karierę w Lubinie, nie było jeszcze nowego stadionu. Zawodnicy, którzy tu przyjeżdżali byli dość sceptycznie nastawieni do tego miasta, ale przez kolejne lata dużo się zmieniło. Poprawiła się baza treningowa, cele zespołu. Naszym największym priorytetem była gra o puchary. Dzięki znakomitej grze zespołu, dobremu sztabowi szkoleniowemu i prezesowi, który dbał o finanse zdobyliśmy mistrzostwo Polski.
Na pewno z Lubinem wiąże Pana wiele wspomnień, a czy pamięta Pan swój pierwszy mecz w barwach naszego?
- Graliśmy wtedy z Pogonią Szczecin w Polkowicach, bo zbiegło się to z wymianą murawy na naszym stadionie. Pamiętam, że zremisowaliśmy to spotkanie. Na nieszczęście dla mnie, skręciłem na murawie kostkę i w kolejnym meczu nie mogłem wziąć udziału, miałem trzy tygodnie pauzy.
Miał Pan już wtedy trochę tych spotkań na najwyższym poziomie. U takiego zawodnika pojawił się jeszcze stres podczas pierwszego wyjścia na murawę w miedziowych barwach?
- Pierwsze mecze w nowym klubie zawsze narażone są na stres. Gra się w nowych koszulkach, przy nowej publiczności i na nowym stadionie. W spotkaniach mistrzowskich najbardziej jest widoczny poziom, na jakim gra cały zespół, ale także jak się współpracuje z nowymi zawodnikami. Można więc tutaj mówić o pewnym stresie, ale takim pozytywnym, motywującym. Osobiście, ja już znałem kilku zawodników z lubińskiej szatni, więc ten poziom poddenerwowania z meczu na mecz był coraz mniejszy.
Czy wie Pan, jakie jest najsłynniejsze zdjęcie w galerii klubowej, według większości sympatyków naszego klubu?
- Wydaje mi się, że wiem. Moje zdjęcie, uwieczniające moment radości po zdobytej bramce na Legii?
Dokładnie. Jak zapytamy o najlepszy moment w całej karierze w Zagłębiu, to chyba wymieni Pan właśnie tę chwilę.
- Tak, zdecydowanie to mistrzostwo Polski, graliśmy wtedy z Legią, na stadionie w stolicy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas bardzo ciężkie spotkanie i o końcowy sukces będzie bardzo ciężko. Wiadomo, były takie marzenia, ale to warszawiacy byli faworytami. Chcieliśmy się do tej rywalizacji jak najlepiej przygotować. Trener Czesław Michniewicz zarządził nawet, że wyjściowa jedenastka pojedzie do Warszawy dzień wcześniej, wynajętym wagonem PKP Intercity. Jak to czasem bywa, pociąg się nie zjawił…
- W tym samym czasie reszta zespołu miała jechać autokarem. Na miejsce dojechaliśmy jeszcze później niż autobus, no i chyba nie skłamię, że byliśmy bardziej zmęczeni. Dzień przed meczem na Łazienkowskiej, z piątku na sobotę, spaliśmy w hotelu przy stadionie Legii. Nie sprawdziliśmy jednak, że dwieście metrów od niego trwa koncert Lady Pank. Do drugiej w nocy nie mogliśmy przez ten hałas spać. W tamtym momencie cała drużyna była mocno zdenerwowana. Graliśmy o mistrzostwo, a tuż przed najważniejszym spotkaniem w sezonie za oknem słychać jakiś festyn. Wtedy myśleliśmy, że to się nie uda, byliśmy trochę zrezygnowani…
- Nazajutrz, choć wyszliśmy na boisko zmotywowani i skoncentrowani, pierwsza połowa w naszym wykonaniu wyglądała średnio. Gdyby tylko legioniści wykorzystali wszystkie swoje sytuację, myślę, że nie zdobylibyśmy mistrzostwa. Szczęśliwie dla nas, udało się strzelić dwa gole. Strzelcem pierwszej bramki był wtedy Manuel Arboleda. Drugą akurat udało się strzelić osobiście.
- Co wtedy czułem? Na pewno wielkie szczęście i jedynym naszym celem było dotrzymanie tego wyniku do końca.
Z Lubina na ten mecz pojechało około 1300 osób, ale nie każdy mógł doczekać końca, bo towarzyszyły temu ogromne wręcz emocje. Pamiętamy znajomego, który krzyczał i mówił: „Jak zostanę tu jeszcze minutę, to chyba serce mi stanie”, po czym wyszedł poza sektor i nasłuchiwał wydarzeń z murawy, stojąc tyłem do stadionu. Czy na boisku te emocje były podobne już do samego końca?
- Legia nie grała o mistrzostwo, ale myślę, że nie chcieli pozwolić, żeby inny klub świętował zwycięstwo na ich stadionie. My byliśmy bardzo skoncentrowani, ale nerwowość w końcówce się wkradła i ostatnie sekundy bardzo się dłużyły. To było najdłuższe 17 minut w moim życiu! Jak oglądam skróty z tamtego meczu, to myślę sobie, że dobrze, że nikt nie padł ofiarą zawału. Najważniejsze, że nam się udało. Była to nagroda za cały sezon. Nikt nie spodziewał się na początku rundy, że to właśnie my zostaniemy mistrzem. Dzień po wygranej ukazał się nawet obrażający nas trochę artykuł w "Przeglądzie Sportowym", zatytułowany „Jaka liga taki mistrz”.
- Proszę mi jednak powiedzieć, czy to nasza wina, że zespoły, które były wówczas były uważane za ligowy top, jak Legia i Wisła, nie potrafiły wygrywać swoich spotkań? Przez cały sezon prezentowaliśmy równą, wysoką formę i finalnie, to my zasłużyliśmy na mistrzostwo.
Ma Pan jakiś moment sportowy w barwach naszego klubu, po którym czuje Pan niedosyt, niezadowolenie?
- Tuż po mistrzostwie nastąpiła zmiana trenera i w trakcie kolejnej rundy zajęliśmy piąte miejsce. Chwilę później zdegradowano nas do niższej ligi. Ciężko się wtedy przestawić, bo rok wcześniej triumfowaliśmy, a teraz musieliśmy grać w pierwszej lidze i na dodatek nie na swoim stadionie (mecze odbywały się w Polkowicach dop. red). Musieliśmy wykonać duży krok w tył i zrobić wszystko, aby w kolejnym roku powrócić do ekstraklasy. Duża zasługa leży po stronie trenera Oresta Lenczyka, który przyszedł na ostatnie dziewięć spotkań do klubu i jeszcze bardziej zmotywował nas do walki o awans.
Jak na przestrzeni lat według Pana zmieniało się Zagłębie?
- Na pewno dużo się zmieniło, gdy przyszedł prezes Robert Pietryszyn, który stwierdził, że na piłce nożnej się nie zna, ale zajmie się ekonomią klubu i zasobami ludzkimi. Potrafił w krótkim czasie zmienić Zagłębie na lepsze i my, jako zawodnicy czy sztab szkoleniowy mogliśmy to zauważyć. Proste rzeczy, jak choćby to, że zostały pomalowane szatnie, czy zmienione zdjęcia na korytarzu. Na pozór mogłoby się wydawać, że są to szczegóły i dość błahe sprawy, ale w tamtym okresie ta różnica była odczuwalna. Gdy widzisz pozytywne rozwiązania, to podświadomie ma to przełożenie na aspekt sportowy. Cieszysz się, że jesteś częścią czegoś nowego. Z większą chęcią przychodzisz do swojego miejsca pracy.
- Poza tym, wybudowano nowy stadion i akademię dla młodych piłkarzy, która jest do dziś. Mam pewność, że Zagłębie ciągle zmierza ku lepszemu.
Minęło już kilka lat od kiedy wyjechał Pan z Lubina. Czy po tym czasie sentyment nie osłabł?
- Nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa na ten klub. Odniosłem tutaj swoje największe sukcesy sportowe, grałem z wieloma bardzo dobrymi zawodnikami, poznałem dużo osób współpracujących z Zagłębiem czy kibiców, którzy podczas zwycięstw i porażek byli wierni drużynie. Ogólnie cały czas spędzony w Zagłębiu wspominam bardzo pozytywnie, cieszę się, że klub teraz stawia na młodych zawodników. Wielu wychowanków Zagłębia gra aktualnie w reprezentacji Polski, albo w drużynach ekstraklasy, więc dużo się zmieniło odkąd opuściłem Lubin.
Zdarza się Panu śledzić mecze Zagłębia w telewizji?
- Oglądam mecze Zagłębia, oczywiście. Nie twierdzę, że oglądam wszystkie, ale jeśli obowiązki na to pozwalają, to wówczas bardzo chętnie. Na bieżąco sprawdzam wyniki i trzymam mocno kciuki za ten klub. Zagłębie jest i zawsze będzie bliskie mojemu sercu. Cieszę się, że w Lubinie stawia się teraz na wychowanków i nie sprowadza na siłę niektórych graczy. Pokazuje to, że klub zmierza w dobrym, wyznaczonym przez siebie kierunku.