Michał Żewłakow: Zaczynamy walkę o sukcesy
- Chcemy wzmocnić pierwszy zespół, a nie go uzupełnić, więc do Zagłębia Lubin przejdą tylko tacy zawodnicy, którzy dadzą określoną, wysoką jakość. Też chcę zaznaczyć, że nie zamierzamy wymieniać całej drużyny. Nadal wierzymy w tych graczy, którzy są obecnie, oczywiście dokonamy korekt, ale nie będą one rewolucyjne - powiedział w pierwszym wywiadzie po dołączeniu do Zagłębia Lubin S.A. dyrektor sportowy Michał Żewłakow.
6 cze 2018 21:10
Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin S.A.
Udostępnij
Klub
Został Pan nowym dyrektorem sportowym Zagłębia Lubin S.A. Jak osoba, która ma tak bogatą sportową karierę odnajduje się w nowej roli?
- Mogę opowiedzieć jak to wyglądało konkretnie u mnie, bo trzeba jasno powiedzieć, że są przypadki, w których musisz z różnych przyczyn szybko zakończyć karierę i podążyć inną ścieżką. Są też sytuacje, kiedy masz możliwość wyboru. Po trzynastu latach gry za granicą wróciłem do kraju i podpisałem kontrakt z Legią Warszawa. W Legii zdobyłem mistrzostwo oraz dwa Puchary Polski i w wieku 37-lat, jako kapitan, mogłem zawiesić buty na kołku. Wiadomo, że w tym wieku nie będziesz już ani lepszy, ani szybszy niż wcześniej. W przypadku mojej decyzji o zakończeniu kariery kluczowe były dwa aspekty: po pierwsze uznałem, że gdy wznosiłem ku górze Puchar Polski i puchar za mistrzostwo, nic lepszego w karierze sportowca już mnie nie spotka. Zdawałem sobie sprawę, że są ode mnie młodsi i lepsi. Grając na siłę, wiedziałem, że brałbym pieniądze tylko za to, że jestem, a to mnie w ogóle nie interesowało. Po drugie - zmarł mi ojciec. Poczułem wówczas, że piłka nożna to nie jest najważniejsza rzecz w życiu. Brakowało mi trochę motywacji, straciłem najwierniejszego kibica, dla którego moje sukcesy były chyba jeszcze cenniejsze niż dla mnie samego. Ponad 20 lat czynnego grania w piłkę to kawał czasu. W pewnym momencie czujesz, że życie tak naprawdę ucieka ci przez palce i czasu, który straciłeś, nie odkupisz i nie nadrobisz.
- Wcześniej już dostałem propozycję, że jeśli zakończę karierę, będę mógł zacząć pracę w dziale skautingu Legii. Bogusław Leśnodorski dał mi wielką szansę, za co bardzo mu dziękuję. Praca dla tego klubu, w charakterze najpierw szefa skautów, a następnie w roli dyrektora sportowego, pozwoliła mi na swego rodzaju kontynuację kariery. W dodatku pracowałem w miejscu, które znałem i miałem świadomość jego potrzeb, czy też wiedziałem, czego nie powinienem powielać. Nie ukrywam - był to czas, w którym sporo się uczyłem. W nowej pracy mogłem jednak skorzystać z całego doświadczenia, które zdobyłem jako piłkarz. Grałem przecież w reprezentacji Polski, występowałem w Lidze Mistrzów, ale też walczyłem o utrzymanie. Mimo wszystko uważam, że dzięki temu, że byłem piłkarzem, łatwiej mi zauważyć i zrozumieć pewne rzeczy.
Nie bał się Pan, że ktoś zarzuci brak kompetencji i oceni, że dostał Pan pracę w Legii wyłącznie za zasługi piłkarskie?
- Pewnie, że się bałem! Ale tak samo teraz ktoś może mi zarzucić, że w Lubinie są inne realia, inaczej wyglądający proces decyzyjny i po pracy w Legii mogę być nieprzygotowany do pełnienia tej roli w Zagłębiu Lubin. Każda praca wymaga odpowiedniego podejścia, obrania właściwej strategii i wpasowania się w pewne ramy. Nikt przecież nie urodził się wybitnym specjalistą, cały czas człowiek dąży do tego, by się rozwijać. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że najważniejsze aspekty pracy dyrektora sportowego dotyczące transferów, rozmów kontraktowych lub nadzoru nad pionem sportowym i akademią pozostają niezmienne w każdym z klubów na całym świecie. Nie boję się nowych rzeczy, chcę poznać wszystkie niuanse związane z funkcjonowaniem klubu, by jak najlepiej spełniać zadania powierzone przez zarząd. Uważam, że jeśli robi się szczerze dobre rzeczy, to można powalczyć o sukces, a pieniądze prędzej czy później i tak przyjdą.
Co najbardziej ukształtowało Pana charakter i miało największy wpływ na postrzeganie życia?
- Kariera to ciągła walka, by coś udowodnić. Moja nie jest może jakimś modelowym przykładem, bo nie było przełomowego momentu, w którym ktoś stwierdził: ten chłopak ma naprawdę talent! Ja o wszystko tak naprawdę musiałem zawalczyć. Pamiętam pierwszy wyjazd za granicę do Beveren... To był najgorszy okres mojego życia. Nawet dzisiaj, kiedy rozmawiam z młodymi piłkarzami o tym co ich czeka, na co powinni zwrócić uwagę, nie wstydzę się powiedzieć, że ja w wieku 22 lat, kiedy wyjeżdżałem za granicę, przez dziewięć miesięcy codziennie płakałem. Mieszkałem z bratem w jednym mieszkaniu, więc szedłem do drugiego pokoju, żeby on tego nie widział, bo nie chciałem jego zarazić tym swoim nastrojem. Bardzo możliwe, że on również chował gdzieś swoje emocje, natomiast to był okres, który bardzo mocno mnie i mojego brata zahartował. Finansowo nie było rewelacyjnie, w dodatku walczyliśmy o utrzymanie. Ale szczerze mówiąc, może to było potrzebne, bo potem po transferze do Mouscron otrzymałem powołanie do reprezentacji Polski, pojawił się Anderlecht, Olympiakos, co było dowodem, że dzięki ciężkiej pracy wspinałem się mozolnie po kolejnych schodkach piłkarskiej kariery.
Jako piłkarz rozegrał Pan 102 mecze w reprezentacji Polski. Czym było dla Pana reprezentowanie kraju?
- Na samym początku mojej gry w reprezentacji czułem wielkie sportowe podniecenie, bo byłem przecież jednym z nich - jednym z reprezentantów Polski. Natomiast to był czas, w którym spotykałem się z ogromną krytyką wielu osób, które uważały, że gram tylko dzięki swojemu tacie i Jerzemu Engelowi. 102 mecze w reprezentacji Polski nie znaczą dla mnie tyle, że na przykład pobiłem rekord Grzegorza Laty, tylko te 102 mecze w reprezentacji są argumentem dla Jerzego Engela, który widział coś we mnie i uznał, że reprezentacja może mieć ze mnie pożytek. To dla mnie takie sportowe "dziękuję" i ukłon w stosunku do trenera Engela.
- Wiadomo, że im więcej meczów rozgrywasz, tym częściej traktujesz to naturalnie, nie ma znaków zapytania, tylko możesz w stu procentach skoncentrować się na tym, by swoją robotę robić dobrze. Dla mnie zawsze gra w reprezentacji Polski była wyróżnieniem, nie ważne czy był to mecz w czerwcu, czy też jakiś inny z nisko notowanym rywalem. Gra w kadrze to dla mnie radość i możliwość występowania w najlepszej drużynie na świecie. W reprezentacji nigdy nie odpuszczałem, a jak zdarzały się absencje na zgrupowaniach lub meczach, to były one wynikami kontuzji.
Czy oprócz pierwszego wyjazdu zagranicznego, o którym Pan wspomniał, jest jakiś jeden szczególny moment, który zapadł w pamięć podczas kariery zawodniczej?
- Na pewno pierwszy mecz w Lidze Mistrzów w barwach Anderlechtu Bruksela, również pierwsze mistrzostwo z tym klubem, wtedy czułem się, jakbym zdał jakiś ważny egzamin. Przekonałem się, że nie jest to tylko przygoda z piłką, ale mogłem w końcu posłużyć się słowem "kariera". Szczególny jest dla mnie także pierwszy mecz reprezentacji Polski, w którym zagraliśmy razem z bratem. Staliśmy w tunelu stadionu w Paryżu, patrzyliśmy na zawodników reprezentacji Francji, którzy stali obok, było to bardzo ciekawe przeżycie. Oglądaliśmy ich tylko w telewizji, a nagle doszło do momentu, w którym mogliśmy się z nimi zmierzyć. Pamiętny moment, to też na pewno mecz reprezentacji, w którym wspólnie z bratem zdobyliśmy swoje pierwsze bramki. Pamiętam też dobrze awans na mundial w Korei. Jest kilka takich momentów, które na pewno pozostaną mi w głowie do końca życia.
Wspomniał dyrektor o swoich piłkarskich skalpach. A jakie wydarzenie wyróżniłby Pan już w pracy po zakończeniu kariery?
- Pierwsze okienko transferowe, gdzie bez większego doświadczenia zrobiliśmy trzy transfery: Ondrej Duda, Guilherme i Orlando Sa. Wydaje mi się, że wszyscy trzej piłkarze dobrze pokazali się na polskich boiskach, miała z nich pożytek Legia, ale też polska piłka. Mówię tu zarówno pod względem sportowym, jak i finansowym, bo nie licząc Guilherme, który odszedł do innego klubu na zasadzie wolnego transferu, na pozostałych graczach warszawski klub zarobił spore pieniądze. Jeśli chodzi o późniejsze dokonania, jestem dumny ze sprowadzenia Vadisa Odjidji-Ofoe, także z pozyskania Arkadiusza Malarza, co w ocenie wielu osób było dość kontrowersyjne. Koniec końców, Arek jest dziś najlepszym golkiperem ligi. Do Legii sprowadziłem także Nemanję Nikolicia, nie ukrywam, że trochę wbrew woli trenera Henninga Berga. Wziąłem ryzyko na siebie, bo byłem przekonany do jego umiejętności. Został pozyskany za darmo, w Legii zdobył wiele bramek i następnie udało się go sprzedać za kilka milionów euro.
Pański poprzedni klub nieźle sobie radził na rynku transferowym, jednak oprócz kilku bardzo dobrych transferów, o którym dyrektor wspomniał, było też kilka nietrafionych.
- Myślę, że trzeba nazwać rzeczy po imieniu - popełniałem też błędy. Ciężko mi trochę o tym mówić, bo nie chciałbym urazić piłkarzy. Też nie zawsze błędy popełniali oni - być może to ja je częściej popełniałem nie czując dobrze sytuacji i biorąc do klubu takiego zawodnika, który nie do końca potrafił odnaleźć się w realiach Legii i samej Warszawy. Dla mnie taką błędną decyzją było pozyskanie Michała Masłowskiego. Obserwowaliśmy go, bardzo wysoko ocenialiśmy jego umiejętności, jednak pod względem mentalnym nie przypasował do klubu. Nie da się nie popełniać błędów, ale potrafię wyciągać wnioski i w Zagłębiu Lubin chcę je ograniczyć do minimum.
- Jeśli obserwujemy piłkarza, musimy umieć ocenić, czy przejście zawodnika z niższej ligi do lepszego klubu go nakręca, czy go stresuje. Każdy chciałby grac w lepszym klubie, ale w niektórych przypadkach możemy zauważyć, że te przenosiny do innego otoczenia bardziej paraliżują, niż napędzają do ciężkiej pracy.
Z tego co zaobserwowaliśmy, zebrał Pan wiele informacji na temat klubu, jego specyfiki i przede wszystkim zawodników. Czy po sprawdzeniu, jak wygląda klub od środka, uważa Pan, że do Zagłębia mogą przejść zawodnicy, którzy będą potrafili z marszu podnieść sportową wartość zespołu?
- Chcemy wzmocnić pierwszy zespół, a nie go uzupełnić, więc do Zagłębia Lubin przejdą tylko tacy zawodnicy, którzy dadzą określoną, wysoką jakość. Też chcę zaznaczyć, że nie zamierzamy wymieniać całej drużyny. Nadal wierzymy w tych graczy, którzy są obecnie. Oczywiście dokonamy korekt, ale nie będą one rewolucyjne. Chcemy dać kilku chłopakom drugą szansę, chcemy ich zobaczyć na obozie, poznać i nie żegnać ich po kilku słabszych meczach. Uważam, że bardzo ważna jest też atmosfera. Często widzi się piłkarzy, którzy są dobrzy pod względem piłkarskim, ale choć chcą, to nie potrafią wydobyć z siebie stu procent ze względu na różne czynniki. Jeśli klimat w szatni i wokół klubu są dobre, piłkarz może wydobyć z siebie jeszcze więcej.
- Nie ważne kto pojawiłby się na stanowisku dyrektora sportowego w Zagłębiu, czy jestem to ja, czy byłby ktoś inny, nie można nagle wejść do klubu i robić tego, co się podoba. Mam swoją wizję, doświadczenie, umiejętności, ale wszystko to konfrontuję ze specyfiką klubu i oczekiwaniami zarządu, który reprezentuje właściciela. Moim zadaniem jest to, by wpasować się w ramy panujące w klubie i akademii, a przez zastosowanie odpowiednich narzędzi sprawić, by to wszystko działało lepiej.
Kadra pierwszej drużyny zmieni się więc w zbliżającym sezonie. Czy może już dyrektor powiedzieć o jakichś szczegółach dotyczących ruchów personalnych?
- Poinformowaliśmy niedawno, że z klubu po zakończeniu kontraktów odejdą Aleksandar Todorovski, Jarosław Kubicki i Rafał Pietrzak. Prowadzimy nadal rozmowy z zawodnikami, którym wygasają umowy z końcem sezonu - w tym przypadku myślę, że komunikaty powinniśmy przekazać na dniach. Rozmawiamy też z graczami, którzy mają umowy ważne jeszcze przez rok, bowiem nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której zawodnicy mogliby odejść do innych zespołów na niekorzystnych dla Zagłębia warunkach.
- Jeśli chodzi o transfery do klubu, dołączy do nas kilka nowych twarzy. Planujemy przede wszystkim wzmocnić pozycję skrzydłowych, bo po analizie meczów z zeszłego sezonu wspólnie ze sztabem szkoleniowym i zarządem zauważyliśmy konieczność dokonania transferów właśnie na bokach pomocy. Dla dobra negocjacji nie będę jednak zdradzał nazwisk.
Akademia Piłkarska KGHM Zagłębie jest powodem do dumy klubu i całego regionu. Jak zapatruje się Pan na współpracę z nią?
- Po pierwszych obserwacjach mogę stwierdzić, że akademia Zagłębia funkcjonuje na najwyższym poziomie. Wiadomo, że muszę poznać lepiej zawodników i trenerów, ale po tym co już zobaczyłem, mogę powiedzieć, że grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Jeśli w akademii znajdziemy utalentowanego piłkarza, który zagwarantuje nam jakość, nie będziemy bali się z niego skorzystać i to bez względu na jego wiek. Pamiętamy jednak, że młody zawodnik już na boisku musi mieć możliwość nauki od najlepszych, dlatego systematycznie będziemy podnosić jakość doświadczonych piłkarzy, by zespół nie był słabszy, gdy wejdzie do niego któryś z wychowanków. Naszym zadaniem jest, by dobrze wywarzyć młodość i doświadczenie, tak by nie cierpiał na tym klub.
Jakie cele Michał Żewłakow stawia sobie w związku z objęciem funkcji dyrektora sportowego w Zagłębiu Lubin?
- Patrząc dzisiaj realnie na Zagłębie Lubin, jest to klub, który po wzmocnieniach może walczyć o wysokie lokaty w Ekstraklasie. W zbliżającym się sezonie chcemy też powalczyć o coś więcej w Pucharze Polski. Po prostu w mojej opinii Zagłębie Lubin wygląda z pucharami zdecydowanie lepiej niż bez nich, więc będziemy do walki o grę w Europie dążyć.
Musimy zapytać, jak to dokładnie było z tym Paros? Kibice w różny sposób odebrali Pana wypowiedź.
- Powiem szczerze, że byłem zaskoczony tym, jak ta sytuacja się potoczyła. Pracowałem wówczas w Legii, nie zanosiło się na zmiany, w dodatku z Zagłębia Lubin nikt się ze mną nie kontaktował w kwestii ewentualnego zatrudnienia. Zadzwonił do mnie znajomy dziennikarz, spytał się czy to prawda, że idę do Zagłębia Lubin. Powiedziałem, że pierwsze słyszę i choć nie miałem złych intencji, nie chciałem obrazić ani mieszkańców Lubina, ani kibiców Zagłębia, to niestety rzuciłem niefortunnie, że w Warszawie jest mi dobrze, w dodatku mam tutaj ulubioną restaurację i nigdzie się nie wybieram. Moje słowa zostały przeinaczone przez jednego z dziennikarzy, następnie wrzucił on moją wypowiedź na swojego Twittera. Zadzwoniłem do wspomnianego dziennikarza, mieliśmy bardzo ostrą wymianę zdań, bo chyba nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji tego wpisu. Finalnie mnie przeprosił, ale jak widać, ciągnie się to za mną po dziś dzień. Będę musiał się z tym zmierzyć, bo pewnie część kibiców Zagłębia będzie mnie odbierała przez pryzmat tej wypowiedzi, jednak chciałbym podkreślić, że ani do Lubina, ani do Zagłębia nigdy nie miałem negatywnego nastawienia. W dodatku mieszkałem w podobnym mieście, w Mouscron, czułem się tam bardzo dobrze i wierzę, że podobnie będzie tutaj w Lubinie.
Jakie oczekiwania ma dyrektor w związku z rozpoczęciem pracy w Zagłębiu Lubin?
- Chciałbym, aby nasi piłkarze od początku ciężko pracowali i byli świadomi celu, jaki chcą osiągnąć. Ja chcę być tylko trybikiem w machinie, która ma pomóc w zrealizowaniu pewnych założeń. Wierzę, że zbliżający się sezon będzie dla KGHM Zagłębia Lubin lepszy niż ten poprzedni.