Aleksander Ptak: Sentyment do KGHM Zagłębia pozostał
Aleksander Ptak obecnie pracuje jako trener bramkarzy w Miedzi Legnica, ale jeszcze niedawno bronił bramki KGHM Zagłębia Lubin. 41-letni obecnie Olek rozegrał dla „Miedziowych” blisko 100 spotkań, zachowując czyste konto 36 razy. Choć Ptak obecnie pracuje dla lokalnego rywala, z dużym szacunkiem wypowiada się o obu klubach i przyznaje, że sentyment do KGHM Zagłębia pozostał.
9 paź 2018 20:16
Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin S.A.
Udostępnij
Klub
To był 2007 rok. Miałeś bardzo dobry sezon w Bełchatowie, później udany okres w Grodzisku i nagle pojawiasz się w Lubinie, gdzie w bramce Zagłębia pewną pozycję ma Michal Vaclavik. Skąd taki pomysł?
- Może zacznę od początku. Trafiłem do Groclinu z Bełchatowa, tuż po awansie GKS do pierwszej ligi. Odszedłem do Grodziska, bo szukałem nowych przygód, wyzwań. Po tylu latach spędzonych w jednym klubie, nie było to łatwe. Trzeba było odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a tam występował Sebastian Przyrowski. Po latach mogę stwierdzić, że w klubie chcieli wtedy wypromować Sebastiana, co powodowało, że musiałem w pierwszych miesiącach pogodzić się z rolą rezerwowego. Owszem, zdarzało się, że też grałem. W kolejnym roku byliśmy w czołówce w Ekstraklasie, wygraliśmy Puchar Polski, Puchar Ekstraklasy. Mogę rzec, że to był to udany sezon w moim wykonaniu. W międzyczasie pojawił się temat Zagłębia.
Ale dlaczego właśnie KGHM Zagłębie? Ktoś obserwował, przyjeżdżał? Jakieś wcześniejsze sygnały, że się interesują?
- Po latach się dowiedziałem, że jeszcze jak grałem w Bełchatowie, było zainteresowanie moją osobą. Ówczesny prezes GKS nie chciał mnie puścić, bo miał bramkarza na lata. Wtedy byłem młody, perspektywiczny. Bezpośrednio nie miałem żadnych sygnałów, dopiero później, będąc już w Lubinie, dowiedziałem się o zapytaniach.
No dobrze, ale jesteś w Grodzisku, KGHM Zagłębie miało wtedy wspomnianego Vaclavika, ale i Mariusza Liberdę. Temu drugiemu kończył się kontrakt i szukano kogoś, kto będzie zmiennikiem. Tak to wyglądało?
- To też trochę złożone. Wiedziałem o zainteresowaniu lubinian. Dodatkowo, Maciej Skorża, który był wtedy trenerem Groclinu odchodził do Wisły Kraków. Ja wówczas dostałem propozycję z Lubina, przeanalizowałem swoją sytuację. Siedliśmy do rozmów i uzgodniliśmy warunki kontraktu z Zagłębiem. Doszliśmy do porozumienia, więc tutaj trafiłem.
Od kogo był pierwszy sygnał?
- Klub bezpośrednio się ze mną nie kontaktował, tylko przez menadżera. Ten zapytał czy się zgadzam na rozmowy, bo jest ciekawa oferta z Zagłębia Lubin. Wiesz, Mistrz Polski oferuje kontrakt. W takich sytuacjach się nie odmawia.
Nie bałeś się rywalizacji z Vaclavikiem? Jedziesz do mocnego klubu, Mistrza Polski, gdzie w bramce twój rywal rozgrywa sezon życia.
- Nie boję się rywalizacji. Jeżeli jestem słabszy, to przegram, a jeśli będę lepszy, to wygram. Zdrowe zasady. Lubię wyzwania i ryzyko poprzez podnoszenie sobie poprzeczki jeśli chodzi o skalę trudności. Jestem takim człowiekiem, że nawet jak gram ze swoimi dziećmi, to i tak chcę wygrać. To jest moja natura i nie potrafię pogodzić się z tym, że mogę przegrać. Wracając do twojego pytania. Dla mnie to nie był problem, chciałem się po prostu sprawdzić.
Miałeś jakąś głębszą wiedzę o Zagłębiu? Jakiś znajomych z Lubina, z którymi konsultowałeś decyzję? Dzwoniłeś po kolegach, pytałeś?
- Nie, nie, aż tak, to nie. Owszem, śledziłem ligę. Czytało się wiadomości z gazet i internetu, ale głębszego researchu nie robiłem. Wyjechałem z rodzinnego domu bardzo szybko, mając 17 lat. Z moją żoną zawsze wychodziliśmy z założenia, że trafimy tam gdzie nas poniesie (śmiech). Żartując trochę, tułamy się tak po Polsce. Nie mamy problemu, jeśli jesteśmy razem. Mieszkaliśmy dziesięć lat w Bełchatowie, dwa w Grodzisku teraz jedenasty rok będzie w Lubinie. Daleko od domu, ale ciągle razem.
Dobrze, tu mamy jasność. Przyjeżdżasz więc do Lubina, wchodzisz do mistrzowskiej szatni, gdzie są mocne nazwiska i charyzmatyczny trener Michniewicz. Plusem na pewno było to, że przychodziłeś do Zagłębia z innym piłkarzem z Grodziska – Michałem Golińskim. Jak to wyglądało na samym początku?
- Dla mnie jest to normalne, że jeśli zawodnik ma dobry sezon, to w następnym trener stawia na sprawdzonych. Przychodzi nowy zawodnik na daną pozycję i poprzez rywalizację podnosi poziom sportowy swojego konkurenta. Bynajmniej ja mam tak, że jak jest rywalizacja, to lepiej się pracuje. Człowiek wznosi się na wyżyny i myślę, że to dało dobry efekt. Michał i ja ciężko pracowaliśmy na treningach. Konkurowaliśmy o miejsce w składzie, ale jasnych zasadach. To bardzo fajny człowiek, nie było między nami zatargów osobistych, tylko fajna walka o miejsce w składzie.
Nie było zatargów, ale przyjaźnie też nie było?
- Ależ nie! Z każdym bramkarzem z którym rywalizowałem na przestrzeni lat, miałem dobre relacje. Dzwonimy, kontaktujemy się, nie ma problemu.
A z kim miałeś najlepsze relacje zaraz po przyjściu? Nikogo za bardzo nie znałeś.
- Był Wojtek Łobodziński i Grzegorz Bartczak, który na początku troszkę mnie denerwował swoimi gadkami, bo jest bardzo bezpośredni. Jednak jest to sympatyczny chłopak, szczery. Z nimi i z Michałem Golińskim trzymaliśmy się na początku.
Tworzyliście taką czteroosobową grupę?
- Początkowo, to bardziej z Michałem, z którym znaliśmy się jeszcze z Grodziska i kontynuowaliśmy tą znajomość. Z czasem doszli „Łobo” i „Baczo”. Do teraz to trwa, bo dalej jesteśmy w jednym klubie
Jak z perspektywy wtedy wyglądał Lubin? Cała infrastruktura nie była jakaś zachęcająca.
- Nie lubię dużych miast, wolę mniejszą miejscowość do życia, dla siebie, dzieci i rodziny. W Bełchatowie mieszkaliśmy blisko Łodzi. Większe miasto, różne atrakcje, ale do życia lepsza jest cisza i spokój, a taki komfort daje choćby Lubin.
Nic, tylko trenować. Kiedy poczułeś, że wygrywasz rywalizacje z Michałem Vaclavikiem? Trener Michniewicz dał to jakoś odczuć ?
- To samo przychodzi. Michał złapał kontuzję i przez chwilę nie mógł wrócić do pełnej dyspozycji i to delikatnie zaważyło. Gdy już wszedłem do bramki, to starałem się nie oddać tego miejsca i pokazać, że zasługuję na nie.
Pierwszy sezon miałeś udany w barwach Zagłębia, później przyszedł smutny moment w historii klubu z Lubina. Na pewno nie było to też najmilsze uczucie dla ciebie. Przychodzisz do Mistrza Polski grać o najwyższe cele, a zamiast tego karna relegacja i trzeba grać w niższej lidze. Jak wtedy wyglądał zespół? Jakie nastroje panowały wtedy w szatni?
- To był smutny rok w dziejach Zagłębia, ale i również w historii zawodników. Wywalczyliśmy przecież wysokie miejsce na boisku, a klub został zdegradowany. Zarząd chciał utrzymać większość graczy, aby po roku wrócić do Ekstraklasy i to nam się udało. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie jest to jakieś traumatyczne przeżycie, zadra pozostaje, ale dzięki temu mogliśmy przeżyć także miłe chwile. Zrobiliśmy awans i wróciliśmy na właściwe tory.
Jeśli nie spadek, to co w takim razie było najsmutniejszym momentem w twoje przygodzie z Zagłębiem?
- Nie miałem raczej takich chwil. Może gorszy moment przyszedł po awansie. Miał zostać trener Lenczyk, nastąpiła zmiana szkoleniowca, a co za tym idzie słabszy start. Nauczyliśmy się wygrywać w pierwszej lidze, ale to nie było to, co Ekstraklasa. Pierwsze mecze, trzy dotkliwe porażki i zaczęło się robić nerwowo. Później staraliśmy się wykaraskać z dolnych rejonów tabeli i to był taki najgorszy moment dla mnie. Suma summarum wyszliśmy z tego i końcówkę mieliśmy dobrą.
Ale jak to wyglądało z twojej strony? Jesteś pogodną osobą, ale wtedy do śmiechu na pewno nie było?
- Mam pogodną naturę, ale jestem tylko człowiekiem. Może nie reagowałem nerwowo, ale siedziało to we mnie. Wtedy dużo rozmawiałem w domu z żoną. W pierwszych trzech meczach straciliśmy przecież dwanaście bramek. W takich sytuacjach zawsze część winy spada na ostatniego, czyli bramkarza. Nie ważne, czy dobrze broni, czy nie. Moim zdaniem nie zasługiwaliśmy na takie porażki jako zespół. Niestety, tak to wyszło. Ciężko pracowaliśmy nad unikaniem błędów i w końcu zaczęło wychodzić na boisku.
Czyli takie katharsis przyszło samoistnie? Teraz modne jest korzystanie z pomocy psychologii.
- Mnie pomaga rozmowa z rodziną. Zawsze jak są jakieś problemy, to szczerze rozmawiamy. Na spokojnie, to na pewno bardziej pomaga. Każdy człowiek musi się czasem wygadać. Wtedy następuję większa ulga. Nie obciążasz umysłu zbędnymi rzeczami. Nie analizujesz niepotrzebnie. Potrafię wyrzucić z siebie chwilową złość i w ten sposób się oczyszczam.
Na przestrzeni tych wszystkich lat pracowałeś z kilkoma trenerami, ale jakbyś miał wyróżnić jednego, od którego mogłeś się czegoś nauczyć. Kto to był i dlaczego zapadł ci w pamięć?
- Tak się złożyło, że najczęściej pracowałem z trenerem Lenczykiem. Zaczęliśmy jeszcze w Bełchatowie i naprawdę dużo od niego wyniosłem. Nie jest tak, że ograniczyłem się tylko do niego, bo od każdego szkoleniowca staram się wynieść coś użytecznego. Każdy trener ma coś specyficznego, coś swojego. Staram się czerpać tą wiedzę od nich, bo może się to przydać w dalszej części życia. Teraz zostałem trenerem i w tym fachu też są potrzebne pewne relacje międzyludzkie. Patrząc teraz z tej perspektywy, opiekun, który ma bardzo dobre relacje z zawodnikami i całą organizacją klubu, to skarb. Sama wiedza i znajomość fachu nie wystarczy. To jest żywy organizm, dwadzieścia czasem trzydzieści osób. Zarówno zawodników, członków sztabu, ludzi w klubie. Trzeba umieć tym zarządzać i umieć się w tym poruszać. Wtedy masz duży „handicap”. Potrzebna jest wiedza fachowa, ale też trzeba umieć rozmawiać z ludźmi.
Czy na przestrzeni twojej kariery w KGHM Zagłębiu Lubin byli jacyś zawodnicy, od których można się było czegoś nauczyć? Był ktoś, kto zaimponował swoim podejściem lub ma to teraz przełożenie na twoją pracę trenerską?
- Ciężko jest wyróżnić jednego, wszak grałem też ze starszymi zawodnikami w Zagłębiu. Jak przychodziłem, to było kilku, od których można było się wiele nauczyć. Przede wszystkim w sferze reagowania i myślenia na boisku. Darek Jackiewicz, pamiętam jak przyszedłem, to zawsze w małych grach chciał mnie przelobować. Później już byłem wyczulony. Widziałem, że jest duży przeskok z pierwszej ligi do Ekstraklasy, choćby w szybkim myśleniu boiskowym i reagowaniu w danej sytuacji. Musiałem się przestawić na wyższe obroty.
- Reasumując. Nie było jednego zawodnika, tak jak nie było jednego trenera. Jak się grało i podpatrywało, to człowiek uczył się cały czas i dziś można to z powodzeniem wykorzystać w dalszej karierze trenerskiej.
To może porozmawiamy o specyficznym klimacie szatni. Z racji tego, że byłeś w klubie kilka lat, to na pewno trzymałeś ze starszyzną. Trzymaliście tą szatnie, czy trzymałeś się z boku?
- Ja tak nie mam, że muszę trzymać szatnie. Owszem, zżyłem się z kolegami. Dziś cenię sobie to, że nawet już po odejściu te relacje przetrwały. Zawsze miałem dobry kontakt, czy to z młodymi zawodnikami, czy też ze starszymi. Pomagałem młodym, bo pamiętałem jak sam zaczynałem. Dla zawodnika to bardzo ważne, jeśli ktoś ci pomoże, szczególnie na początku. Pokazać pewne rzeczy, jak szatnia funkcjonuje, jak się poruszać. To wszystko starałem się przekazywać młodym, którzy wchodzili. Arkowi Woźniakowi, Adrianowi Rakowskiemu, Adrianowi Błądowi. Dobrze wspominamy tamte czasy, zawsze pozytywnie.
Masz z nimi jeszcze jakiś kontakt?
- Nieregularny. Zawsze się witamy na meczach, staram się przyjeżdżać na różne spotkania. Czasem, jak gdzieś gramy między sobą, to zawsze miło wspominamy. To jest dla mnie ważne. Chyba pozytywna cecha mojego charakteru.
Gdybyś miał wymienić kilka takich przyjemnych wspomnień, w których myślisz: „ W Zagłębiu Lubin, to…” Co wtedy przychodzi na myśl?
- Pierwsze, co przychodzi na myśl, to na pewno awans i ostatnie pół roku za trenera Pavla Hapala. Graliśmy bardzo fajny futbol, mieliśmy drugie miejsce na wiosnę. Pamięta się te lepsze rzeczy, a nie te gorsze. Na pewno te dwie rzeczy zapadły mi w pamięć. Za Hapala mieliśmy ciężką jesień, ale na wiosnę fajnie to odpaliło i szliśmy w górę tabeli.
Jak na przestrzeni czasu, na twoich oczach zmieniał się Lubin, jeżeli chodzi o metodykę pracy czy infrastrukturę?
-Zdecydowanie widać różnicę. Boiska robią wrażenie, infrastruktura już wtedy była dobra, ale po tych kilku latach, teraz to jest top. W Polsce, nie ma takiego klubu, który ma taką bazę dla seniorów i młodzieży. Nowy budynek, nowy stadion, to już bardzo dużo daje. Miasto też się bardzo dobrze rozwinęło. Powstał park, galerie handlowe, drogi, pewne rzeczy zmieniają się na plus. Lubin poszedł bardzo do przodu.
Od kilku lat mieszkasz w Lubinie, rozwój miasta zadecydował o pozostaniu tutaj, czy może wygoda?
- Dzieci się już zaaklimatyzowały, rosły i też miały już swoje życie. Koledzy, przyjaźnie, szkoła. To jest ciężkie przeżycie dla kilkulatka, tak drastycznie coś zmieniać. Jeśli jest mniejsze, to wtedy jest łatwiej. W okresie przedszkola, czy pierwszej klasie podstawówki można jeszcze bezboleśnie coś zmienić, ale później, w wieku 14-15 lat? Ciężko jest przeprowadzić się, zostawić wszystko to, co się wypracowało do tej pory. Dlatego ciągle jesteśmy tutaj. W Lubinie jest dobry rynek pracy, tylko trzeba się o nią postarać. Są większe możliwości, jest KGHM i inne spółki. Zostaliśmy jednak głównie ze względu na dzieci, bo nie chcieliśmy im dawać dodatkowego stresu. Zmiana miejsca pracy, nauczania, to przeważnie jest problem.
Przyszedł moment, że trzeba było odejść z KGHM Zagłębia. Ostatnie lata, to była rywalizacja z Bojanem. Jego częste urazy sprawiły, że grałeś dłużej, ale pewnie czułeś, że kariera w Lubinie powoli się kończy.
- Dla mnie się nie kończyła. Tak jak powiedziałem, nie boję się zdrowej rywalizacji i wtedy też się nie bałem. Z Bojanem też mam kontakt, jak Zagłębie grało w pucharach z Partizanem, to się spotkaliśmy. Czułem się cały czas na siłach, więc to nie był żaden problem. Wiek, to tylko liczba, dla bramkarza tym bardziej. Teraz mamy dużo bramkarzy w sile wieku i też dają radę, choćby w Ekstraklasie są wyróżniającymi zawodnikami w swoich drużynach.
Zostałeś po spadku w KGHM Zagłębiu, przywiązałeś się do klubu i miasta. Co wtedy zadecydowało?
- Na pewno sympatia kibiców, czułem duże wsparcie z ich strony. Na meczach, gdzieś na mieście, człowiek usłyszał dobre słowo. To też jest ważne, czułem się tutaj dobrze. Tak jak mówiłem, wolę mniejsze aglomeracje. Fajnie się żyje w Lubinie, więc to też miało duży wpływ na pozostanie.
Czym dla Ciebie dzisiaj jest Zagłębie Lubin?
- Sentyment do klubu pozostał. Pięć lat spędzonych w klubie, to nie jest chwila, tylko dłuższy okres w życiu. Grałem w Lubinie i wciąż mam w mieście bardzo dużo znajomych. Dobrze wspominam ten klub, ale to przede wszystkim ludzie kreują wszelkie dobre wspomnienia.
Zdarza się, że przyjeżdżasz na mecze Zagłębia?
- Tak, mam przecież dużo kolegów, którzy ciągle grają. Sentyment pozostał i nie da się tego wymazać. Jestem teraz w Miedzi i to jest mój klub, ale staram się zachować dobre kontakty ze wszystkimi. Na pewno nie jest tak, że teraz wrogiem publicznym numer jeden jest Zagłębie. Trenowanie w Legnicy, to jest moja praca. Idę tam, gdzie mnie chcą. To jest życie. Nie można zasiedzieć się w jednym miejscu, trzeba się rozwijać. Miedź i Zagłębie wspominam bardzo dobrze. Z kibicami obu drużyn mam dobry kontakt, bo oni postrzegają mnie przez pryzmat wykonywanej pracy i mojej osoby. W obu miejscach poznałem wartościowych ludzi, to jest taki wspólny mianownik.
Nie masz oznak antypatii idąc przez miasto?
- Nie mam. Wcześniej rozmawiałem z kibicami, którzy mnie zaczepiali i pytali czemu tak się stało. Pewne rzeczy nie zależą ode mnie. To jest moja praca, idę tam gdzie dostaje zatrudnienie. Rodzinę trzeba wyżywić, opłacić rachunki. Dużo ludzi to zrozumiało, a swoją postawą nie dawałem sygnałów, że jestem do kogoś nastawiony negatywnie. Klub tworzą ludzie. Staram się być z nimi szczery, mieć dobry kontakt i myślę, że to pomaga. Ludzie więcej rozumieją, otwierają się. Nie patrzą tylko przez pryzmat Miedź – Zagłębie, czy „święta wojna”. Mają wtedy szersze horyzonty, więcej potrafią zrozumieć.
Byłeś znany ze specyficznego podejścia do życia. Szalony z dużym dystansem. Dużo jest zdjęć na których robisz miny albo pozy. Pozostaje to z wiekiem, czy jednak człowiek pokornieje?
- Nie wiem jak inni, ale chyba dalej mam tak samo. Ostatnio rozmawiałem z Adamem Buczkiem, powiedział mi nawet „Ty to chyba nigdy nie zmądrzejesz” (śmiech). To chyba zostaje, a wiek to tylko liczba. To, co mamy w środku, jak się czujemy. Czy mamy pięć, czy dziesięć, dwadzieścia, czy osiemdziesiąt lat, to będziesz cały czas taki sam.
Dobra, to na koniec dawaj jakąś zabawną sytuację z szatni?
- Oj, jakbym zaczął sobie przypominać, to by czasu nie starczyło. Za trenera Hapala, lubiłem robić żarty, ale zawsze znajdowałem swoich pomocników. Kiedyś Łukaszowi Hanzelowi i trenerowi Hapalowi zamieniłem tablice rejestracje. Z przodu mieli swoje, ale z tyłu mieli zamienione. Zorientowali się dopiero wieczorem, po treningu.
W szatni robiliście sobie jakieś kawały? Jakieś rytuały, powitania nowego zawodnika?
- Nie było czegoś takiego. Jak ktoś chciał się wychylić bardziej, to jakiś żarcik został zrobiony. Na przykład Szymon Kapias (mam nadzieję ,że się nie obrazi) miał kiedyś granatowy samochód. Zrobiłem naklejki i pewnego dnia nakleiłem mu z przodu, na masce samochodu napis CASTORAMA. Jeździł tak po mieście, zorientował się po jakimś czasie pod domem.
Czego życzyłbyś KGHM Zagłębiu?
- Tak jak każdemu klubowi: sukcesów i dobrych relacji między klubem i kibicami. Żeby była symbioza. Jedni i drudzy pracują na wynik i w każdym klubie powinno tak być. Kibice powinni wspierać zawodników na boisku, a zawodnicy na boisku oddawać serce dla kibiców i klubu.
Najbardziej pamiętny mecz w barwach KGHM Zagłębia?
- Na Lechii Gdańsk, po wybudowaniu nowego stadionu. Wygraliśmy 1:0. Lechia budowała już wówczas mocny klub. Pojechaliśmy, rozmawialiśmy z nawet z prezesem, żeby wygrać ten mecz, bo Gdańsk buduje sobie mocną pozycje na rynku piłkarskim.
Zawodnik, który najbardziej się wyróżniał, kiedy z nim grałeś w Zagłębiu i pomyślałeś sobie, że ma TOP umiejętności?
-Był Wojtek Łobodziński i Maciej Iwański, dużo było zawodników, można by długo wymieniać. Zagłębie ściągało bardzo dobrych zawodników, ale nie chcę kogoś specjalnie wyróżniać, bo mógłbym o kimś zapomnieć.
Co uważasz za swój największy sukces w Zagłębiu?
- Pięć lat, to nie zdarza się często. Ogólnie moja praca w Zagłębiu, to mój taki największy sukces.