Mirosław Dreszer: Lubin jest moim drugim domem / Inne / KGHM Zagłębie Lubin
Mirosław Dreszer: Lubin jest moim drugim domem 9 wrz

Mirosław Dreszer: Lubin jest moim drugim domem

Kibicom z Lubina kojarzy się przede wszystkim z wysokimi umiejętnościami bramkarskimi, popartymi solidną pracą i przygotowaniem. Spędził w Zagłębiu trzy lata, ale zdążył zaskarbić sobie sympatię miejscowych fanów, broniąc dostępu do bramki “Miedziowych” choćby w spotkaniu z … AC Milan. Co zastał w pokoju hotelowym po przyjeździe? Co kupował na lubińskiej giełdzie? Z kim walczył o szalik Zagłębia? Zapraszamy!

9 wrz 2018 20:57

Fot. Archiwum Prytwatne
Autor Zagłębie Lubin S.A.

Udostępnij

Inne

#MiedziowaTożsamość

Czytałem kiedyś wywiad z Panem w tygodniku ”Piłka Nożna”. Była tam rubryka, która nazywała się "90 minut". Padło w nim zdanie, że po pobycie w Niemczech miał Pan problem w znalezieniu pracodawcy. To prawda?

- To prawda. Po pobycie w Niemczech trenowałem w Górniku Zabrze i śląski klub był zainteresowany moją osobą. Niemcy chcieli jednak wziąć za mnie jakieś pieniądze, a Górnik ich nie miał, żeby zapłacić. Wtedy dostałem propozycje z Zagłębia. Wsiadłem w samochód i pojechaliśmy z żoną do Lubina, wtedy był jeszcze  stary stadion i stary hotel na górze. Sam trening przebiegł normalnie, ale później już nie wyglądało to najlepiej. Po zajęciach poszliśmy do hotelu. Wchodzę do pokoju, otwieram okno i patrzę, a tam ściana murowana. Pomyślałem sobie wtedy, że nie zostanę tutaj. Że za bardzo tutaj nie pasuje.

Zakwaterowano Pana w ówczesnym hotelu Olimp, nad stadionem?

- Tak. (w tym momencie do rozmowy włącza się żona Pana Mirosława)

Żona: - Pierwsze wrażenia były fatalne. Po tym zakwaterowaniu w tym pokoiku, stwierdziliśmy, że wracamy do domu, najszybciej jak się da.

MD: - I rzeczywiście. Spakowaliśmy się i zabraliśmy się z powrotem. Jak już wróciliśmy, to odbyła się kolejna, telefoniczna rozmowa z Panem Lulkiem. Bardzo chcieli, żebym przyjechał raz jeszcze. Dzwonił, prosił, więc przyjechałem i zdecydowałem się na pozostanie w Lubinie.

Dalej w mieszkanku w Olimpie?

- Nie, na szczęście nie. Zamieszkaliśmy w hotelu Interferie, tuż obok stadionu.

Ż: - Mieliśmy trochę szczęścia. Część hotelowa dla piłkarzy i piłkarek była pełna, więc nas zakwaterowano na górze i tam już zostaliśmy przez trzy lata do samego końca. Nawiązując do tego, co powiedziałam wcześniej, czyli pierwszego wrażenia. Trochę parafrazując znane przysłowie, ale co się źle zaczęło, to się dobrze kończy. Tak więc, jak na początku byliśmy na nie, to po trzech latach płakałam, że musiałam wyjeżdżać. Było nam tutaj bardzo dobrze.

Z kim się Pani zaprzyjaźniła?

Ż: - W związku z tym, że nie mieszkałam na tamtej klatce sportowców, to z tamtymi ludźmi miałam mniejszy kontakt. Spotykaliśmy się jednak na meczach czy spacerach. Ze sportowców, to najczęściej bywał u nas taki zawodnik - Darek Kurzeja. Do tej pory mamy kontakt, jest teraz w Niemczech. Mieszka tam.

MD: -Darek Kurzeja, Sławek Majak...

Ż: - Krzyżanowskich też nie można pominąć. Z tego co wiemy, Jarek jest teraz w Zagłębiu.

Cały czas mieszka w tym samym miejscu. Dawny hotel Interferie został przebudowany i obecnie służy jako bursa akademii. Jarosław Krzyżanowski jest obecnie trenerem w drużynie rezerw.

Ż: - On właśnie mieszkał na tej drugiej klatce, gdzie piłkarze i piłkarki. Najbardziej przyjacielskie stosunki mieliśmy z Kurzejami i Krzyżanowskimi. Proszę ich pozdrowić od nas.

- Wracając do kwestii przyjazdu do Lubina. To też nie było tak, że wszystko odbyło się bezproblemowo. Inne czasy i trzeba było zastanowić się jak ten transfer korzystnie przeprowadzić dla Zagłębia. Niemcy chcieli za mnie relatywnie duże pieniądze. Kosztowało nas to i czasu, i nerwów. Dopiero po pewnym czasie, jak się wyjaśniła sytuacja z Niemcami, to automatycznie mogłem grać w pierwszej drużynie.

Ż: - Ale podsumowując, z Niemiec wyjechaliśmy jakoś sierpień czy wrzesień. Zaraz jak się rozpoczął sezon. Dopiero następne rozgrywki Mirek zaczął w Lubinie, gdzie przez ten czas praktycznie tylko trenował  i nie grał. Było więc trochę przerwy.

MD: - Do Górnika, o którym wspomniałem, bardzo mnie chcieli. Wtedy Lorens był trenerem, mocno o mnie zabiegał. Byli tam Klytta i Kłak. Nie obawiałem się rywalizacji, ale działacze nie za bardzo umieli dogadać się ze stroną niemiecką. Dobrą propozycją, a zarazem alternatywą było wtedy Zagłębie Lubin, no i w końcu się udało wrócić do Polski.

To jest ciekawe, co Pan powiedział przed chwilą, bo pierwszy mecz, który Pan zagrał w Zagłębiu był z właśnie z Górnikiem Zabrze.

- Chyba tak. Musiałbym notatki obejrzeć, bo to już jest tyle czasu, że nie pamiętam

24 września 1994 r. Mecz 8. kolejki Zagłębie Lubin – Górnik Zabrze i porażka 0:1. Zagrał Pan pełne 90 minut.

- Tak, tak. Chyba ma Pan rację.

Wracając jeszcze do samego Lubina. Jakie były Państwa pierwsze wrażenia, oczywiście pomijając już kwestię Olimpu. W waszym odczuciu było to takie specyficzne miasto? Mieszkali Państwo w hotelu, wokół giełda.

MD: - Na początku nie zrobiło na nas dobrego wrażenia. Powiedziałem wtedy żonie, dość brutalnie to zabrzmi, że po powrocie z Niemiec na wioskę przyjechałem. Trzeba pamiętać, że miasto w tym czasie wyglądało trochę inaczej. Ale z biegiem czasu, byliśmy dzień po dniu w Lubinie, zżyliśmy się z tym miejscem. Dzieci chodziły do szkoły, miałem stadion pod nosem, mogłem wychodzić w klapkach na treningi i zaczęło to wszystko fajnie funkcjonować.

Ż: - Na początku nawet zakładaliśmy, że na mieście będziemy szukać mieszkania. Tak się jednak ułożyło, że w tych Interferiach, w klatce hotelowej, zostaliśmy do końca. Z perspektywy czasu, byłam bardzo zadowolona i wcale mnie nie ciągnęło, żeby mieszkać w mieście. Przypadło mi to do gustu, że mąż miał blisko. Nie musiał więc używać samochodu, z czego korzystałam ja. Zawoziłam dzieci do szkoły, jeździłam do miasta.

Syn chodził do lubińskiej szkoły, z tego co pamiętam.

Ż: - Najpierw uczęszczał do takiej niedaleko od przedszkola, najbliższej jaka była na tym osiedlu. Potem posłaliśmy go do innej, gdzie były mniejsze klasy. Rozpoczął edukację w Lubinie, skończył dwa etapy i niestety, przyszło do wyprowadzki.

Mieli Państwo jakieś swoje ulubione miejsce w Lubinie?

Ż: - Teraz to podobno Lubin się tak zmienił, że bym w nim chyba zgubiła

MD: - Byłem ostatnio w Lubinie, w hotelu przed meczem z Miedzią. Wszystko się rozrosło tak, że jest to wręcz niemożliwe.

Ż: - W rynku pamiętam, były takie sklepiki dookoła. Kościół był blisko, gdzie chodziliśmy. To już tyle lat, że zapomniałam jaki to był kościółek. Ten rynek jednak utkwił nam w pamięci.

Rynek też się zmienił.

MD: - Specyfiką Lubina było to, że zawsze przed meczami giełdy się rozpoczynały.

Mecze już przeważnie nie są organizowane w dni giełdy, a jeśli już, to późną porą. O 18 czy 20, jak wszystko jest posprzątane. A wtedy nie przeszkadzało Państwu giełda?

Ż: - Nie, nie specjalnie.

MD: - Mnie również. Chodziłem często po giełdzie i przeważnie kupowałem płyty CD.

Reasumując. Początki w Lubinie były mało atrakcyjne, ale z czasem lepiej to dla Państwa wyglądało?

MD: - To fakt. Zżyliśmy się z tym miastem. Wyjeżdżając miałem łzy w oczach, że opuszczam ten klub. Mógłbym w Lubinie do końca kariery grać, ale niestety nie było mi to pisane.

Proszę mi powiedzieć coś więcej o pierwszym sezonie. Jak już Pan wskoczył do bramki, to miejsca nie oddał do ostatniej kolejki.

- W mojej karierze, tam gdzie przychodziłem jako bramkarz, zawsze ciężko pracowałem. Starałem się walczyć o miejsce, żeby już go nie oddać. Jeśli już broniłem, to opuszczałem mecze tylko z powodu kontuzji. Tak samo było przed Lubinem, jak byłem w Niemczech czy Katowicach. U zachodnich sąsiadów, jak się wyrwałem do 2. Bundesligi, to chciałem po prostu grać. Był tam Niemiec, ówczesna jedynka, nie do ruszenia. Pierwszy mecz broniłem ja i tak pozostałem w bramce do momentu, kiedy wszyscy się pogubiliśmy. Nastąpiła zmiana bramkarza, która z perspektywy czasu nie była potrzebna. Wróciłem jeszcze do bramki i broniłem. A w Magdeburgu, to samo. Wskoczyłem między słupki i już miejsca nie oddałem. Praktycznie do momentu zerwania więzadeł krzyżowych.

W Lubinie przez trzy lata Pan miejsca w bramce w ogóle nie oddał. Jak Pan żył z innymi bramkarzami? Był tam wtedy choćby Jędrzej Kędziora, kolejni młodzi bramkarze wchodzili do zespołu. Oni uczyli się od Pana? Pan, uznawany był wtedy za solidnego zawodnika, zawsze na wysokim poziomie. Chodziłem wtedy na wszystkie mecze Zagłębia i nie pamiętam żadnego słabszego meczu w Pana wykonaniu.

- Na pewno coś się zdarzyło. Jestem człowiekiem pracowitym, jak już coś robię, to staram się coś robić na sto procent. W Lubinie też się starałem. W pewnym momencie był też Andrzej Dawidziuk, do tej pory się dobrze rozumiemy. Starałem się pomagać, tym nawet młodszym kolegom, którzy ze mną rywalizowali. Konkurowaliśmy, ale tylko jeden mógł w bramce stanąć. To, że byłem to ja? Widocznie zasługiwałem na to, aby stać w bramce Zagłębia Lubin.

A skąd się wzięła tradycja brania szalika do bramki?

- Nie wiem skąd mi to przyszło. Od kibiców dostałem ten szalik. To był taki gest poparcia ze strony kibiców. Po części w moją stronę, ale i w stronę zespołu. Zawsze wiązałem ten szalik po prawej stronie, a nawet o niego walczyłem!

W jaki sposób? Może Pan rozwinąć?

- Była kiedyś taka sytuacja. Graliśmy z Ruchem Chorzów i jak zwykle zawiesiłem sobie szalik z boku. W trakcie spotkania idzie akcja skrzydłem, a ja kątem oka patrzę, jakiś gość mi ten szalik szarpie. Mówię do niego, aby przestał i to zostawił. On dalej ten szalik szarpie. Akcja idzie, a ja do bramki i z nim walczę (śmiech).

Dzisiaj kamery szybko by to wychwyciły.

- Nie mogłem sobie go zawiesić, bo by po chwili go zabrał. No to sobie położyłem szalik za linią bramkową i tam sobie leżał. Musiało to z boku komicznie wyglądać. Na boisku akcja idzie, a ja walczę z gościem o szalik Zagłębia Lubin. Miałem zawsze sentyment do barw i tak mi potem zostało. Kibiców Zagłębia też mile wspominam. Lubin, to dla mnie szczególne miejsce, które gdzieś w sercu zawsze zostanie. Wiadomo, facet przeważnie nie płacze... Jak wyjeżdżaliśmy z Lubina, to obydwoje z żoną płakaliśmy. My nie chcieliśmy wyjeżdżać! Mecze, które się odbywały w ramach pucharu UEFA. Czy w jednym sezonie byliśmy na półmetku na trzynastym miejscu i w drugiej rundzie przegraliśmy tylko jeden mecz. Spotkania z Milanem, Azerbejdżanem, to bardzo mile się wspomina. Fajny dla mnie okres.

Porozmawialiśmy o lepszych momentach, a te gorsze?  Na pewno moment odejścia.

- Graliśmy na Bełchatowie i był rzut rożny. Źle wyszedłem, nie trafiłem w piłkę, a ona odbiła się od pleców Kałużnego i wpadła do bramki. Przegraliśmy to spotkanie właśnie jedną bramką. Wtedy trener Topolski zrobił ze mnie kozła ofiarnego .Walczyłem wtedy o Złote Buty, miałem 10 punktów przewagi na pięć kolejek do końca. Topolski mnie wtedy odstawił. Walczę o złote buty, dla siebie, ale i dla klubu. Jego to nie obchodziło, starliśmy się ostro. Nie odpuściłem, choć widziałem, że to nie ma sensu. Kędziora bronił wtedy jeden mecz i następny. Rzuciłem rękawicami i powiedziałem, że nie będę więcej współpracował z tym trenerem. Czas pokazał, że chyba ja miałem rację. Po kilku tygodniach jego już w klubie nie było.

Trener Topolski odszedł, ale i Mirosława Dreszera też nie było.

- Jak Topolski przychodził, to wstawiłem się za kolegą z zespołu w jakiejś sytuacji. W pewnym momencie trener może się wystraszył mojej pozycji? Nie wiem. Można kogoś ukarać , wiadomo, ale można też z kimś porozmawiać. On w ogóle nie chciał rozmawiać i niestety, musiałem się rozstać z Lubinem. Nie chciałem tego, tak jak powiedziałem wcześniej. Z chęcią bym karierę w Lubinie skończył i osiadł tam na stałe. Byli przed nim różni trenerzy. Bardzo dobrzy jak Andrzej Strejlau, wiadomo, legenda, ale i Pan Wojno. Naprawdę, z nimi dobrze się pracowało, ale z Topolskim nie było nam po jednej drodze.

Trenerzy mają różne koncepcje. Zdarza się.

- Jasne. Takie jest życie. Dlatego mogę tylko wspominać i po ludzku żałować, że tak wyszło. Co by było, jakby mnie zostawił? A tak, Jędrzej wszedł i on bronił, trudno.

Później okazało się, że musieliśmy sprowadzać innego, doświadczonego bramkarza.

- Po Lubinie broniłem w Ruchu Chorzów jeden sezon, było tam dwóch bardzo dobrych bramkarzy, Piotrek Lech, jeden z lepszych bramkarzy w Polsce. Fenomenalnie grał na przedpolu oraz Rysiek Kołodziejczyk. Rywalizowałem z nimi. Trenerem był Pan Orest Lenczyk. Najwięcej spotkań rozegrałem. Srebrne Buty zrobiłem w plebiscycie gazety Tempo. Potem zdarzyła się okazja, że trener u którego grałem wcześniej w Niemczech, ściągnął mnie do Magdeburga. Pojechałem i parę lat grałem jeszcze w Niemczech. Jak wszedłem do bramki Magdeburga, to broniłem. Jeden sezon 34 mecze, drugi sezon 34 mecze, trzeci sezon 34 mecze, a w końcu w czwartym 17 i poszły mi więzadła krzyżowe. Po tym skończyłem praktycznie karierę.

Trochę jeszcze Pan pograł, choćby w niższych ligach. Najpierw oldboje, a potem już drużyny z niższych lig do 2016r.

- Do Polski wróciłem 2007 roku i trener Fornalak zaproponował mi pracę jako trener bramkarzy w Polonii Bytom. Później zaangażowałem się w pracę jako trener bramkarzy, ale jeszcze w oldboyach, zgadza się, pograłem. Przyszedł jednak taki moment, że powiedziałem "nie". Musiałem pilnować kariery trenerskiej, bo z bronienia już i tak nic nie będzie. Był jednak jeden epizod. W Iskrze Pszczyna zagrałem przez mojego kolegę, Wojtka Jarosza. Graliśmy z Beskidem Skoczów i wygrywaliśmy 3:1.Piętnaście minut do końca i Wojtek mówi: „Mirek, wchodź. Chce ci zrobić nagrodę.” Wpuścił mnie na boisko. Dostałem jedną bramkę, potem sam na sam, trzecią z karnego. Na dwa razy obroniłem, ale trzeci raz mi dobił. Wygraliśmy 4:3 i chłopaki mieli pełny podziw, że w tym wieku można tak bronić. To był taki jeden incydent.

Oficjalnie to widnieje, że reprezentował Pan ten klub, nie jest doprecyzowane, przez ile spotkań.

MD: - Ja mówiłem, żeby nie robił z tego jakiejś afery. Facet, który ma 47-48 lat i broni jeszcze w takim klubie.

Ż: - Gdyby nie kontuzja, to mój mąż by tak samo grał.

Widziałem po zdjęciach, że mąż się jeszcze dobrze trzyma. Także chyba ma Pani rację.

Ż: - Tylko przez te więzadła. Najpierw Achilles, potem łydka i więzadło z tej samej nogi. Jestem pewna w 100%, dam sobie rękę odciąć, gdyby nie te kontuzje, to on by grał tak jak ci rekordziści. Do iluś tam lat. Przy jego prowadzeniu się i przy jego profesjonalnym podejściu do sportu, nie było innej drogi.

Jest jakaś specjalna dieta, specjalne dania?

Ż: - Nie, absolutnie. Nic z Anny Lewandowskiej, normalna kuchnia domowa. Czasami słodkości, bo mąż lubi. Uwielbia też niedzielne obiady, typowo śląskie. Czyli rolady, kluski i czerwona kapusta. Także jest normalna kuchnia, racjonalna, zdrowa i czasem mniej zdrowa, ale wszystko domowe.

Wszystko z głową.

MD: - Powiem tyle, że żona zawsze była w domu, nie pracowała zawodowo, zajmowała się dziećmi, domem i pod tym względem miałem zawsze wszystko w 100% zapewnione.

Ż: - Nawet teraz był znajomy u nas na obiedzie, w sobotę i mówi: „Ja już Mirek wiem, czemu Ty tak chętnie do domu wracasz.”

Czym dla Państwa jest Zagłębie Lubin z perspektywy czasu, wracacie wspomnieniami do tych czasów z naszego miasta, czy to taka zbyt odległa przeszłość?

Ż: - Dla mnie Lubin jest bardzo miłym wspomnieniem i uważam, że za krótkim, podobnie jak mąż.

MD: - Zawsze jak jadę do Lubina, to z sentymentem. Mam paru znajomych, którzy za moich czasów byli ochroniarzami, albo którzy są w obsłudze meczowej. Zawsze jak przyjeżdżam, to wychodzą i się witają. Spotkamy się, porozmawiamy trochę. Ostatnio z Mariuszem Lewandowskim sobie pogadaliśmy na temat starych czasów.

Chodziła taka legenda, że Pan go do szafy schował.

- Całe Kielce się ze mnie od razu nabijały, jak to wyszło. Wtedy robiliśmy różne numery. Wydaje mi się, że my go wtedy zamknęliśmy przed treningiem. Do takiego magazynku na sprzęt. Wzięliśmy klucz i do widzenia, poszliśmy na trening. Szatnia była wtedy mocna. Jak Kałużny zaczął trenować w Lubinie, to od razu mówiłem, że z niego będzie kawał zawodnika. Reprezentant Polski, dobry piłkarz i co, sprawdziło się?

Tu się Pan nie pomylił. Szatnia pełna charakterów. Był choćby Robert Bubnowicz, Stefan Machaj, Dariusz Lewandowski. Kto wtedy wiódł prym?

- Wiadomo, że jak przychodziłem, to Machaj. Już był i to on wiódł prym. Także Andrzej Wójcik. Z biegiem czasu, to przejęło się te stery i też miałem mocną pozycję. Nigdy nie byłem jedynką i nie chciałem tą jedynką być, bo pewne sprawy się rozwiązuję razem. W pewnym momencie byłem kapitanem. To też nie była łatwa sprawa, bo przy wielu rzeczach trzeba było głowę nadstawiać. Pochylać się nad pewnymi sprawami i iść na pierwszy ogień. Wydaje mi się, że te czasy były zdecydowanie lepsze niż teraz. Młodzi zawodnicy mieli zdecydowanie więcej szacunku do tych starszych. Przychodziłem do Legii Warszawa, to przez dwa, trzy miesiące mówiłem wszystkim na Pan. Wtedy prawie 80% procent zawodników grało w reprezentacji Polski. Kazimierski, Buncol, Majewski, Wdowczyk, Kubicki, to byli zawodnicy z najwyższej półki. Teraz młody chłopak przychodzi, bez respektu dla tych starszych, bo jemu się coś należy. Dziś po pięć razy musisz mówić młodemu, co ma robić, bo on nie wie. Dla niego to jest dziwne, że ktoś od niego wymaga.

Pełna zgoda, chociaż zależy czasem od drużyny. W jednych to lepiej funkcjonuje, w drugich gorzej, ale prawdą jest, że te zasady z czasem się zmieniły.

- Taki przykład. Graliśmy o utrzymanie ze Stalą Stalowa Wola, wygraliśmy 3:2.Tak się tam spięliśmy, że jeden za drugiego poszedłby w ogień. Ciężko o takie sytuacje, a wtedy wszyscy się motywowaliśmy. Panowie jest ciężko, musimy i walczyliśmy do upadłego. Dziś nie do pomyślenia.

A spotkanie, które utkwiło Panu w pamięci, jeżeli chodzi o reprezentowanie Zagłębia? Ja mam swój typ, ale Pan pewnie powie inne.

- Był taki jeden mecz, graliśmy przed wyjazdem do Mediolanu u siebie z Pogonią Szczecin. Dostaliśmy 3:0, ja wtedy puściłem trzy bramki. Nie pamiętam jakie, ale kibice podeszli bardzo pozytywne do tego i szybko mi wybaczyli. Jechaliśmy potem na Milan, do Włoch, i ja trochę podłamany mówię, że tam to dostaniemy z ósemkę.

Jak z tym Milanem było? Na wyjeździe to było gładkie 0:4, ale u nas do przerwy było 0:0.

- Gładkie, ale przecież oni 1:0 do przerwy prowadzili i to po przypadkowej bramce Savicevicia. Potem w 46. minucie samobója sobie strzeliliśmy. Stefan Machaj głową zmienił kierunek lotu piłki, później dostaliśmy jeszcze dwie bramki. To nie było gładko, jakbyśmy po przerwie się utrzymali trochę przy piłce i byśmy takiej głupiej bramki nie dostali, to wtedy może byśmy nie przegrali z nimi tak wysoko.

To był dzisiejszy Real Madryt.

- Tylko myśmy nie byli w najwyższej formie... Była jeszcze zmiana trenera. To, że przegraliśmy tylko tyle, to można i tak powiedzieć, że to był cud.

Czemu Pan mówi, że nie byliście w najwyższej formie, coś szwankowało?

- Przegraliśmy jeden ważny mecz z Pogonią 0:3 i za dwa dni jechaliśmy na Milan. Tutaj dostajesz u siebie 0:3, z rywalem z Polski i jedziesz na Milan. Gdzie wiadomo same sławy grają.

Po Milanie wygraliście z Górnikiem Zabrze 2:1 na wyjeździe, potem całkiem dobrze wam szło. Remis w Poznaniu, wygrana z ŁKS-em i dopiero koniec września porażka z Rakowem Częstochowa - na wyjeździe.

- Tak, 1:0 Skwara strzelił bramkę z głowy, najmniejszy zawodnik nam bramkę strzelił...

A takie spotkanie z Katowicami, zremisowane 4:4? Prawdziwy rollercoster w Lubinie, ale dla Pana chyba wszystkie mecze z GKS-em były szczególne.

- Zgadza się. Z Katowicami to były szczególne mecze. Ogólnie z klubami ze Śląska. GKS Katowice, Górnik, to były dla mnie ważniejsze mecze, pochodziłem ze śląska i inaczej do tego się podchodziło

To widać. Jest takie zdjęcie, po wygranym przez nas 1:0 spotkaniu w 1996 r. Trenerem był wtedy Strejlau. Z jednej strony zwycięstwo, a Pan ma minę jakbyście przegrali 0:5.

- Może tak było. Nie wiem, już nie pamiętam,

Jest zdjęcie, jest... Był Pan nawet z szalikiem Zagłębia, który wisiał w bramce.

- Przeważnie bramkarz im więcej bramek dostaje, tym mniej o tym pamięta. Lepiej się pamięta jak na zero broni (śmiech).

Przez te trzy lata zapisał się Pan w historii naszego klubu i jest Pan bardzo mile wspominany.

- Lubin jest moim drugim domem.

Ż: - Do emerytury jeszcze zostało parę dobrych lat, więc niekoniecznie musimy zamykać ten temat. Nie wiadomo, co będzie (śmiech)!

MD:- Życzę trenerowi Koszarskiemu jak najlepszej trenerki, jak najwięcej zdrowia. Choć kiedyś bym się tam z chęcią zjawił. Popracowałbym w Lubinie jako trener bramkarzy.

O trenerze bramkarzy Państwo słyszeli, a docierają do Państwa informacje o naszej akademii, gdzie dbamy o młodych zawodników. Nie korciło by Pana, aby w takiej akademii popracować?

Ż: - Po Polonii Bytom, kiedy nie było ofert pracy, były takie myśli, żeby zacząć coś swojego. Założyć taką akademię. Tylko organizacyjnie, to nie jest takie proste.

Prowadzenie własnej szkółki bramkarskiej, to już wyzwanie.

Ż: - Ktoś musiałby do spółki wejść i pomóc. Mąż może od strony sportowej firmować i trenować.

MD: - Wiem, bo patrzę i śledzę poczynania Zagłębia Lubin. Akademia się super rozwija, jedna z lepszych na dzień dzisiejszy w Polsce. Jeżeli ktoś by mnie chciał, to numer znacie (śmiech). Teraz w Kielcach pracuję, ale życie płata różne figle. Dzisiaj jestem tutaj, juto mogę być gdzie indziej. To jest normalne w naszym zawodzie. Na nowym stadionie Zagłębia już byłem. Teraz, jak już zburzono stary budynek, wszystko fajnie wygląda. Super obiekty, bardzo fajne otoczenie, piękne wybudowane boiska. Nic, tylko trenować!