Mate Lacić: Lubin zostanie w mojej pamięci na lata.
Chorwacki obrońca, który w Zagłębiu Lubin występował w 2007-2009 dał się poznać sympatykom „Miedziowych” z niezwykłej nieustępliwości. Prywatnie bardzo spokojny człowiek, na boisku nigdy nie opuszczał. Jak z perspektywy czasy ocenia czas spędzony w naszym klubie? Zapraszamy!
22 paź 2019 15:47
Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin S.A.
Udostępnij
Inne
Przychodziłeś do Zagłębia po okresie bez klubu, gdzie wcześniej grałeś z Groclinie Grodzisk Wielkopolski. Jak doszło do zainteresowania Twoją osobą?
- To był przypadek, szczerze mogę dziś powiedzieć. Tak jak powiedziałeś, byłem pół roku bez klubu, chociaż z Groclinem wygrałem choćby Puchar Polski i Superpuchar. No i po tym wszystkim zostałem jednak na lodzie. Dla mnie trochę dziwne, choć było w tym trochę zamieszania. Mój menadżer też nie pomógł, bo obiecywał mi silniejsze kluby i granie w lepszej lidze. Było jak to się mówi, dużo gadania o niczym. Finalnie wylądowałem w ukraińskiej Tawrija Symferopol, gdzie przymierzałem się już do podpisania kontraktu. Byliśmy na obozie w Turcji, w hotelu Kremlin i wszystko było już praktycznie dogadane, czekałem tylko na prezesa. Nieoczekiwanie, w tym samym czasie w hotelu swoje przygotowania do sezonu miało również Zagłębie Lubin. Spotkałem się więc z moim przyjacielem z czasów Grodziska – Michała Golińskiego i od słowa do słowa przedstawiłem mu moją sytuację. Przy kawie porozmawialiśmy szczerze, powspominaliśmy dobre czasy i nagle on zaproponował, czy może chciałbym grać w Lubinie. Powiedział, że bardzo bym się przydał, a on może porozmawiać z trenerem Ulatowskim. Nie wiedziałem czy mogę taką propozycję traktować poważnie, ale „Golina” zaczął działać i po blisko dwóch godzinach zapukał do mojego pokoju z dobrymi wiadomościami. Okazało się, ze faktycznie trener może być zainteresowany współpracą i zaprasza mnie na rozmowę po kolacji. Spotkaliśmy się więc tego samego dnia z trenerem Ulatowskim, który potwierdził, że wdziałaby mnie w swoim zespole. Byłem trochę w zawieszeniu, bo z jednej strony ciągle czekałem na prezesa Tawriji, z którym nie było kontaktu, a z drugiej dostałem konkretną propozycję ze strony Zagłębia. Wówczas klub reprezentowali Pan Robert Pietryszyn i dyrektor sportowy Jakub Jarosz. Po namyślę zdecydowałem się na kierunek polski. Dobrze się czułem w waszym kraju i uznałem, że to będzie najlepsza opcja.
A jak zareagowali Ukraińcy? Zapewne nie byli zadowoleni z takiego obrotu spraw?
- No oczywiście, mocno się wkurzyli. Z drugiej strony, ja też nie mogłem czekać w nieskończoność. Kilka dni w zawieszeniu, żadnych wieści na temat prezesa, a tu trzeba podejmować decyzję co do dalszej przyszłości. Zagłębie zaś działało bardzo szybko. Jakub Jarosz przesłał mi umowę na maila, zapoznałem się z nią i nie mając żadnych wątpliwości podpisałem kontrakt z klubem.
Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu?
- Dokładnie!
Interesowałeś się wcześniej losami Zagłębia? Oprócz Golińskiego znałeś kogoś z kadry „Miedziowych”?
- Tak, oczywiście. Personalnie znałem co prawda tylko Michała, ale po wcześniejszym pobycie w Polsce nie miałem żadnych problemów z aklimatyzacją. Byłem do Polski przyzwyczajony.
Pamiętasz swoje wejście do szatni?
- Pamiętam. Zagłębie z Turcji wróciło do Polski, a chwilę później wyjechało na kolejny obóz do Portugalii. Właśnie tam dołączyłem do zespołu. W szatni obok znanego mi wcześniej Golińskiego, czy trenera Ulatowskiego, zastałem wielu ciekawych zawodników. Był choćby Serb Sretenović, który do dziś jest moim przyjacielem. A samo wejście? Na początku musisz być trochę asekuracyjny, zobaczyć kto ma jaką pozycję w drużynie. Zagłębie miało wówczas dużo doświadczonych piłkarzy – Piotrek Włodarczyk, Darek Jackiewicz, Michał Stasiak, Vidas Alunderis, Maciej Iwański, Robert Kolendowicz, Olek Ptak, więc nie mogłem burzyć pewnej wewnętrznej hierarchii. Najpierw Ty musisz pokazać jakim jesteś człowiekiem, jakim zawodnikiem i co możesz dać drużynie. Dopiero później kiedy ta Cię zaakceptuje, nawiązujesz głębsze relacje, kontakty i stajesz się częścią pewnego monolitu. Tak było w moim przypadku.
Tamte czasy ogólnie były ciekawe. Atmosfera w szatni też była bardzo dobra i nie było to dziełem tylko i wyłącznie wspólnych treningów, potwierdzisz?
- Czasy rzeczywiście były trochę inne. Wówczas więcej poświęcało się na wewnętrzną integrację, chociaż należy podkreślić, że był czas na trening i na zabawę. Każdy z nas miał świadomość tego co i kiedy możemy. Tak naprawdę minęło już kilkanaście lat, więc podejście się zmieniło. Dziś młody zawodnik wchodzący do szatni zachowuje się zupełnie inaczej. Tak samo drużyna, dziś jednostki skupiają się bardziej na swoich prywatnych sprawach, co kiedyś było nie do pomyślenia.
Mówisz, że stanowiliście monolit. A był ktoś, kto od tej grupy ewidentnie odstawał?
- Wiesz co, nie kojarzę. Chyba nie było nikogo takiego. Powiem Tobie inaczej – wynik pokazuje jak jest w szatni. My wyniki mieliśmy, graliśmy dobrze, więc nie było nikogo kto by nie funkcjonował w tym zespole.
A pamiętasz swój debiut w barwach Zagłębia?
- To był chyba mecz w Bełchatowie. Jeśli się nie mylę wygrany i miałem w nim nawet asystę do Roberta Kolendowicza.
Zgadza się.
- Nie było stresu czy obaw, że zagram słabe spotkanie. Zawsze wychodziłem z założenia, że kluczowe są te pierwsze minuty. Jak zagrasz pierwszą piłkę, jak zainterweniujesz czy zareagujesz na boisku na początku, wówczas całe napięcie z Ciebie schodzi. Trzeba grać dla zespołu, dla publiczności, ale także dla siebie.
Ten początek w barwach Zagłębia był dla Ciebie udany.
- Tak, ale nie tylko dla mnie. Dla zespołu również. Zaczęliśmy rundę rewanżową dobrze, dodatkowo nieźle radziliśmy sobie w Pucharze Polski, gdzie byliśmy bardzo blisko tego, aby wyeliminować Legię i dotrzeć do finału. Nie udało się, odpadliśmy po zaciętych meczach w półfinale i pozostało nam rywalizować w lidze. Zaczęły się pewne komplikacje, wisiało nad nami widmo karnej degradacji, a dla każdego nie jest to komfortowa sytuacja. Inaczej się gra i funkcjonuje z taką świadomością. Szczęście w nieszczęściu w takich chwilach jest dużo ruchów kadrowych, a u nas jakoś ich tak nie było. Wielu kluczowych zawodników zostało, zmienił się tylko trener. Odchodzącego Rafała Ulatowskiego zmienił Dariusz Fornalak.
Dobrze wam się z nim współpracowało?
- Bardzo dobrze. Dobry trener i porządny człowiek.
Pytam, ponieważ po kilku miesiącach współpraca dobiegła końca.
- Co mogę powiedzieć. Myślę, że na tamten moment wielu z nas nie było zadowolonych z tej zmiany. Przyszedł w jego miejsce trener Jończyk i miał całkiem inne podejście. Inny warsztat trenerski. Dużo odpraw, dużo spotkań i rozmów o meczu, co z perspektywy zawodnika nie zawsze jest dobre. My także musimy mieć czas na regenerację, na spotkania czy mówiąc wprost – na własne życie. Tego brakowało, pojawiała się frustracja.
To zadecydowało o Twoim odejściu z Zagłębia?
- Na pewno nie pomogło mi zostać. U trenera byłem wiecznie na cenzurowanym, ciągle coś w jego oczach robiłem nie tak. W końcu podczas jednego treningu doszło między nami do wymiany zdań i po tym już było wiadomo, że miejsca w klubie długo nie zagrzeję.
Masz ciężki charakter?
- Zawodnik przede wszystkim powinien być oceniany przez to jaką wartość wnosi do zespołu. Jeśli masz rozegrane wiele spotkań w ekstraklasie, jesteś liderem zespołu, a ja takim wówczas byłem, to masz prawo wyrazić swoją opinię. Zasługujesz również na szacunek, bo przecież na boisku oddajesz serce i zdrowie. Miałem wielu różnych szkoleniowców w swojej karierze. Pracowałem z byłym selekcjonerem Pawłem Janasem, wspomnianym Ulatowskim czy Fornalakiem, był także Maciej Bartoszek. Z żadnym z nich nie miałem problemu.
Z czego zapamiętałeś Lubin? Miałeś jakieś swoje ulubione miejsce?
- Miasto wspominam bardzo dobrze i nie mogłem narzekać. Jeśli chodzi o ulubione miejsce, to chyba nie miałem jednego konkretnego. Często z kolegami spotykaliśmy się na kawie w restauracji na Ustroniu, to była chyba Verona. Wolne chwilę poświęcaliśmy też na wyjazdy do innych miast. Zdarzyło się pojechać na obiad czy zakupy do Wrocławia, nawet dla urozmaicenia.
Nigdy nie mieliście nieprzyjemności z tego powodu, choćby ze strony wrocławskich sympatyków?
- Nie, niespecjalnie. Przynajmniej sobie nie przypominam. Zarówno we Wrocławiu jak i w Lubinie jeśli już, to spotykaliśmy się raczej z przyjemnym podejściem.
Czy ten okres gry w Lubinie jest z perspektywy kariery dla Ciebie ważny?
- Na pewno jest ważny i będę wspominał z sentymentem. Mieliśmy dobrą, zgraną drużynę, z którą łączyło nas wiele na boisku jak i poza nim. To na pewno zostanie w pamięci na lata. Sam okres gry w klubie też uważam za udany, szczególnie początek. Na pewno mogło być lepiej, może gdybym został tych lat czy meczy w lidze byłoby więcej. Nie ma jednak czego żałować i należy się cieszyć z tego, co udało się osiągnąć.
Czy z czasów gry w Lubinie zostały jakieś przyjaźnie?
- Tak, mam kontakt choćby z Sretenem Sretenoviciem, trenerem Fornalakiem czy Jakubem Jaroszem. Choć nie graliśmy razem, znam się również z obecnym dyrektorem sportowym Michałem Żewłakowem. Z wieloma osobami utrzymuję kontakt, w dobie Internetu i dzisiejszych możliwości jest zdecydowanie łatwiej.
Śledzisz jeszcze to co dzieje się w klubie?
- Z polską ligą jestem na bieżąco, wiem co dzieje się w Lubinie, staram się oglądać rozgrywki.
Czego więc życzyć Zagłębiu?
- Silnej, mocnej pozycji w lidze i systematycznego rozwoju. Macie dobrą infrastrukturę, mocną akademię i poparcie właściciela. Potrzeba cierpliwości, aby efekty tej pracy przyszły, co czasem jest ciężkie. Myślę jednak, że Zagłębie w ciągu kilku lat osiągnie sukces sportowy.