#75latZL | Ilijan Micanski - wywiad
Do Lubina trafił na początku sezonu 2008/2009. Nie minęło dużo czasu i stał się ulubieńcem trybun. Takich statystyk, jakie miał w Zagłębiu, nie udało mu się osiągnąć w żadnym innym klubie, a powiedzenie “tak się bawi Bułgar w Polsce” przeszło do historii. Dziś cofniemy się do września 2008 roku i przypomnimy wam wywiad z Ilijanem Micanskim.
7 cze 2021 16:03
Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin S.A.
Udostępnij
Inne
Wrzesień 2008 roku zaczął się dla kibiców Miedziowych bardzo dobrze. Lubinianie odnieśli wysokie zwycięstwo z Turem Turek, a następnie zremisowali z GKS-em Katowice. Po tych dwóch spotkaniach piłkarze Zagłębia zaczęli przygotowania do spotkania ze Zniczem Pruszków. Tymczasem w wydanym wówczas numerze "Nasze Zagłębie" ukazał się wywiad z bramkostrzelnym Bułgarem.
***
Pamiętam, gdy rozmawialiśmy po raz pierwszy, tuż po Twoim przyjściu do Zagłębia, mówiłeś mi, że jeśli czujesz zaufanie ze strony szkoleniowca, wówczas potrafisz odpłacić się dobrą grą i golami. Dotrzymałeś słowa.
- Faktycznie, na razie jest tak, jak Tobie mówiłem. Pokazuję na treningach i spotkaniach to, co potrafię, ale nie oznacza, że mogę już spocząć na laurach. Nadal muszę pracować nad tym, by moja dyspozycja była jak najwyższa.
Zaskoczony jesteś tym, że piłka po Twoich uderzeniach tak regularnie wpada do siatki?
- Nie za bardzo. Wiedziałem, że jeśli będę regularnie grał w Zagłębiu Lubin lub też innej, silnej drużynie, która prezentuje dobrą piłkę, to wówczas nie będzie problemu związanego z liczbą bramek strzelanych przeze mnie.
Zakład dotyczący Ciebie właściwie wygrał Dyrektor Sportowy Jakub Jarosz. Założył się bowiem, że w jednym sezonie zdobędziesz więcej niż 10 goli. To kiedy złamiesz tę barierę?
- No, prawie ją złamałem. Myślę, że jeśli nie w ten piątek, to na pewno we wtorek Dyrektor będzie się cieszył ze zwycięstwa. Jeśli tylko będzie dopisywać mi zdrowie, wówczas będę grał dobrze, będą też gole. A powiem Ci, że podobny zakład miał miejsce w innych drużynach. Chociażby w Odrze, gdzie założono, że jeśli rozegram czternaście spotkań, to wówczas zdobędę siedem goli. A więc co najmniej jednego gola na dwa mecze. I to się faktycznie udało! Lecz ja podchodzę do takiej zabawy spokojnie, mnie interesuje przede wszystkim to, żeby dobrze wywiązywać się z powierzonych mi obowiązków.
Podobno obiecałeś trenerowi Fornalakowi, że zostaniesz w tych rozgrywkach królem strzelców I ligi?
- Nie do końca. Właściwie to było dla mnie trochę zaskoczenie, kiedy przeczytałem artykuł na ten temat w jednej z gazet. Cóż, ktoś musi dmuchać balon poświęcony akurat mojej osobie. Ja sam sobie obiecałem, że do końca będę walczył o to, żeby tych goli mojego autorstwa było jak najwięcej. I zrobię wszystko, żeby tak faktycznie było, a jeśli przy okazji zostanę królem strzelców, to super. Będę się cieszył.
Czytasz regularnie polską prasę?
- Czytam tylko wtedy, gdy mój zespół wygrywa. Właściwie sięgam po gazety sportowe po meczu, czyli w poniedziałek. W inne dni raczej nie za bardzo.
Pytam, ponieważ we wtorkowym “Przeglądzie Sportowym” pojawił się wywiad z Marcinem Robakiem, napastnikiem łódzkiego Widzewa. W tej rozmowie Robak powiedział, że Micanski wcale nie jest taki znakomity...
- Przeczytałem tę wypowiedź, bo akurat w szatni była ta gazeta. Nie uważam, żeby wypowiedział on jakieś ostre słowa pod moim adresem. Przede wszystkim jednak chcę zaznaczyć, że mnie tak naprawdę nie interesuje to, co kto mówi pod moim adresem. Pamiętam, że jak miałem ciężkie momenty w karierze, wówczas dużo ludzi mało pochlebnie wypowiadało się na mój temat. A ja dalej wierzyłem w swoje umiejętności. Z kolei teraz, gdy gram dobrze wielu ludzi mówi mi, że jestem super gość, super piłkarz. A ja jestem takim samym gościem i takim samym piłkarzem, jakim byłem przez trzy minione lata, może z tym wyjątkiem, że w tym okresie nabrałem większego doświadczenia i ogrania. Idzie mi obecnie nieźle, jest fajnie i miło, ale myślę, że prezentowany przeze mnie poziom będzie jeszcze wyższy.
Co konkretnie mówiono na Twój temat? Że niesportowo się prowadzisz? Że olewasz treningi?
- Nie, nie. Lecz zawsze jest tak, że jeśli napastnik przez jakiś czas nie trafia do siatki, to się zaczyna gadać na jego temat, rozważać, dlaczego nie strzela, co się z nim stało. Zaczyna się gadanie, że on jest słaby, bez formy i podobne rzeczy. A przypomniało mi się teraz, że Peter Crouch nie strzelił w Premiership gola przez kilkanaście spotkań. I “jechano” z nim aż miło, a tymczasem on w piętnastu kolejnych spotkaniach trafiał do siatki. Chcę powiedzieć, że nie wszystko zależy wyłącznie od tego, w jakiej formie jest piłkarz. Czasami trzeba mieć trochę szczęścia, niezwykle ważne jest też zaufanie trenera. Jeśli napastnik czuje się pewny siebie, wówczas jest w stanie porządnie wykonywać swoją pracę.
To może Ty podpadłeś trenerowi Wieczorkowi, w czasach, gdy grałeś w Koronie Kielce? I dlatego ten na Ciebie nie stawiał?
- Wtedy była trochę inna sytuacja. Pamiętasz, jak mówiłem Tobie, że sprowadzili mnie do Kielc działacze?
Pamiętam.
- Właśnie. Ludzie tworzący Zarząd klubu przekonywali mnie, że będę grał w wyjściowym składzie. Ja im, zupełnie niepotrzebnie, uwierzyłem. Mój błąd polegał na tym, że zanim przyszedłem do Kielc nie porozmawiałem z trenerem Wieczorkiem.
Ale zaraz. Trener Wieczorek dostał przecież dobrego napastnika. Jeśli mając takiego piłkarza, wiedząc, że jest on w stanie zdobywać gole, nie stawiał na niego, to świadczy o tym, że albo działał na swoją niekorzyść albo konkurenci do gry, czyli Robak, Gajtkowski czy Edi byli lepsi od Ciebie.
- To, czy jestem lepszy czy nie, wiem ja sam. Inni ludzie, którzy patrzą na rozgrywki ligowe, też znają umiejętności i potencjał danych graczy i mogą sobie ich porównywać. W Kielcach była taka sytuacja, że przyjechałem grać w wyjściowym składzie, żeby walczyć o cel, jaki postawiono przed zespołem Korony, czyli o puchary. A na miejscu okazało się, że mam szykować się do starcia drugiego zespołu... To było dla mnie wielkie zaskoczenie. Z czasem doszedłem do wniosku, że skoro mnie tam nie szanują, to i ja nie muszę szanować ich.
Jak zareagowałeś na taki cios?
- W czasie kiedy byłeś w Amice, czy w Poznaniu, gdy przyszło mi grać trochę przez przypadek, na przykład będąc po kontuzji, w drugim zespole, to wówczas na boisku dawałem z siebie wszystko. Wiedziałem, że to sytuacja przejściowa, że nie jestem przypisany do tej drużyny na stałe. I starałem się wypaść jak najlepiej, nawet dla tych stu dwudziestu ludzi, którzy pofatygowali się na ten mecz. Chciałem także udowodnić sobie, że umiem grać i strzelać gole, po których mogę się cieszyć. Bo obojętnie w jakiej lidze występujesz, czy to pierwsza czy szósta, po strzelonym golu się cieszy. A w Koronie była taka sytuacja. Po prostu mnie okłamano. Straciłem dla tego klubu serce i nie potrafiłem dawać z siebie sto procent. Mam taki charakter, że jeśli w danym klubie ktoś mnie oszuka, to ciężko mi później walczyć na maksa o dobre wyniki dla drużyny.
Wiesz, czego przede wszystkim wymaga się od napastników?
- Wiem czego się wymaga, ale w moim odczuciu oprócz zdobywania goli, napastnik musi także prezentować dobrą grę. Ja nie będę wpisywać się na listę strzelców co mecz. Będę jednak się cieszył, jeśli będzie taka sytuacja, że nie strzelę bramki, ale zagram swój najlepszy mecz. Były już takie momenty, akurat nie w Zagłębiu, że zdobywałem dwa gole, lecz nie byłem zadowolony ze swojej gry. I odwrotnie były spotkania, w których nie udało mi się pokonać bramkarza, ale mecz był niesamowicie udany dla mnie. Szkoda tylko, że nikt tego wtedy nie potrafił zauważyć.
Poprzednie pytanie zadałem dlatego, ponieważ napastników rozlicza się z goli. A gdy Ty dostawałeś szansę gry, strzelałeś bramki. Tymczasem nie zawsze, a nawet często nie mogłeś liczyć na zaufanie trenera. Dlaczego?
- Myślę, że w Amice Wronki cieszyłem się ogromnym zaufaniem do momentu, kiedy trenerem był tam Maciej Skorża. Wtedy byłem pewny gry. Przykładowo, jechałem na kadrę do Bułgarii, wracałem i w sobotę wybiegałem w podstawowym składzie. Oczywiście musiałem sobie najpierw to zaufanie wywalczyć. Podobna sytuacja była w Odrze, gdzie także miałem pewny plac, ale tylko dlatego, że w grach kontrolnych przed rundą potrafiłem przekonać do siebie trenera Janusza Białka. A co mogę powiedzieć na temat tego, że goli nie zdobywałem w Koronie czy w Lechu? To, co zawsze powtarzam – nie grałem tam zbyt wiele, to i nie strzelałem. Ciężko jest wchodząc z ławki na kilka minut strzelić bramkę.
Odżyłeś?
- Myślę, że wszyscy widzą, że czuję się dobrze.
Patrząc na Ciebie, ciężko mi sobie wyobrazić zdołowanego, przygaszonego Ilijana Micanskiego.
- Powiem Ci, że niektórzy jak widzą, że jakiś piłkarz jest załamany, to dociskają go jeszcze w dół, zamiast podać pomocną dłoń. Nie widzisz mnie smutnego czy przygaszonego, bo w tym momencie moja kariera poukładała się w takim kierunku, w jakim bym sobie życzył.
Rozumiem, że w takie sytuacji byłeś w Kielcach i Poznaniu?
- W Poznaniu nie było takiej sytuacji. W Lechu prezentowałem poziom dużo wyższy niż ten, który prezentuje obecnie w Lubinie. Serio. Ludzie, widząc mnie na treningach, bo w meczach nie mieli szansy, łapali się za głowy. Koledzy mówili: “Ilijan, to niemożliwe, że Ty nie grasz!”. A jednak. W Poznaniu prezentowałem naprawdę świetny poziom. Szkoda, że nie dostałem szansy na zaprezentowanie tego na boisku.
Wiele razy zawiodłeś się na ludziach?
- Parę razy na pewno. Lecz z drugiej strony są ludzie, których odbieram naprawdę bardzo pozytywnie. W każdym kraju, nie tylko w Polsce czy Bułgarii, są różni ludzie, lepsi i gorsi.
A którego z trenerów, jakich spotkałeś na swojej drodze, odbierasz najbardziej pozytywnie?
- Wszystkich szkoleniowców, którzy zaufali mi i postawili na mnie, zawsze będę mile wspominał i pozytywnie wypowiadał się na ich temat. Myślę, że oni wiedzieli, że jeśli zdecydują się postawić na mnie, zyskają oni, ich zespół, a nie wyłącznie ja.
Jesteś jeszcze w kontakcie z trenerem Skorżą?
- Jestem, ale ostatnio rozmawiałem z nim parę miesięcy temu. To był jednak dla mnie naprawdę fajny facet, jestem pozytywnie nastawiony do niego.
A wysłałeś mu smsa z gratulacjami, kiedy z zespołem Wisły zdobył tytuł Mistrza Polski?
- Nie. Ale ja nie jestem człowiekiem, który postępuje w ten sposób. Dla mnie to jest trochę dziwne. Ja nie robię takich rzeczy. Wolę odezwać się do kogoś wtedy, gdy przeżywa on ciężkie momenty w swoim życiu. Uważam, że wtedy taka osoba potrzebuje słów otuchy.
Działa to w dwie strony? Czyli jak strzelasz bramki i otrzymujesz smsy z gratulacjami, to patrzysz na nie z przymrużeniem oka?
- Ci, którzy kontaktują się ze mną, gdy zdobywam gole i jestem na topie, to są Ci sami ludzie, którzy wspierali mnie wówczas, gdy byłem w głębokiej rezerwie. Z nimi zawsze jestem w kontakcie.
A kto okazał Tobie największe wsparcie w trudnych chwilach?
- Moi rodzice. Oni zawsze wierzyli we mnie i w moje umiejętności. Cieszę się z tego, że gdy obecnie mi dobrze idzie, oni również są bardzo zadowoleni.
Kiedy zrozumiałeś, że będziesz piłkarzem?
- Nie wiem. Lecz zawsze chciałem nim być i wszystko się ułożyło pod kontem moich marzeń. Nie zawsze było jednak fajnie. Pamiętam, że gdy miałem siedemnaście lat i wchodziłem stopniowo do pierwszego zespołu w Bułgarii, podczas pierwszego treningu, na pierwszym obozie przygotowawczym na jaki mnie zabrano, złamałem kostkę i musiałem odpoczywać przez cztery miesiące. Cały pierwszy sezon, w którym miałem grać w pierwszym zespole, leczyłem kontuzję. To był ciężki start. Już jednak w kolejnym sezonie nic mi nie dolegało i mogłem regularnie grać. Wtedy zrozumiałem, że musi być coraz lepiej.
Kto był Twoim pierwszym boiskowym idolem?
- W tych czasach, w których zaczynałem oglądać piłkę w telewizji, Stoiczkow i spółka osiągali z reprezentacją spore sukcesy, przypomnę chociażby Mistrzostwa Świata w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku, gdy Bułgaria zajęła czwarte miejsce. Wówczas miałem dziewięć lat. A w nowym pokoleniu piłkarzy, którzy stanowią o sile naszej kadry, doskonale wiemy, kto jest numerem jeden. Wszyscy przecież znają Dymitara Berbatowa. Ja jednak muszę patrzeć przede wszystkim na siebie, dążyć krok po kroku do tego, by grać jeszcze lepiej.
Pamiętam, że gdy jako nastolatek wyjeżdżałeś z Bułgarii, miałeś oferty z kilku klubów z różnych krajów. Czy z perspektywy czasu nie żałujesz, że nie wyjechałeś do Austrii, czy gdzie indziej, a przyjechałeś do Polski?
- Nie żałuję. Najbardziej konkretna oferta była z Amiki Wronki. W Bułgarii mogłem grać w każdej drużynie, a jedynym zmartwieniem było to, czy wybrać Lewskiego czy CSKA. Jako król strzelców drugiej ligi, ledwie dziewiętnastoletni, który grał w młodzieżówce, mogłem przebierać w krajowych ofertach. Jeśli chodzi o Austrię, to chciał mnie Grazer AK, lecz trenerzy tego zespołu chcieli, abym najpierw zdobywał doświadczenie poprzez grę w rezerwach. A mnie takie rozwiązanie nie satysfakcjonowało, bowiem chciałem grać w pierwszym zespole. Gra w drugiej drużynie to byłby krok do tyłu. I tak wybrałem polski kierunek. Ma początku trochę śmiesznie to wyglądało, gdyż w ogóle nic nie rozumiałem. Ale powoli zacząłem uczyć się języka i z czasem było OK.
Dość dobrze mówisz po polsku. W jaki sposób uczyłeś się języka? Klub wynajął Tobie nauczyciela?
- O nauczyciela we Wronkach było ciężko (śmiech). Wszystkiego nauczyłem się podczas rozmów z chłopakami z drużyny. Najwięcej uczyłem się wówczas, gdy zespół wyjeżdżał na obóz przygotowawczy, ponieważ przez dziesięć dni wszyscy mówili wyłącznie po polsku. Chcąc cokolwiek rozumieć, musiałem się uczyć. Po dwóch miesiącach trener Skorża powiedział, żeby już nie gadać do mnie w szatni po angielsku, tylko wyłącznie po polsku. I tak stopniowo porozumiewałem się coraz lepiej.
Co Cię zdziwiło podczas pierwszych miesięcy pobytu w naszym kraju?
- Nie będę ukrywał, że zdziwiła mnie trochę pogoda w okresie zimowym. Nie przypuszczałem, że będzie aż tak ziomno (śmiech). Pochodzę przecież z kraju, w którym jest ciepło. A co jeszcze mnie zaskoczyło? Jeśli chodzi o piłkę, to zauważyłem, że w większości drużyn zawodnicy bardziej skupiają się na walce niż na grze w piłkę. Uważam jednak, że to plus dla polskich piłkarzy. W Bułgarii większą uwagę przywiązuje się do techniki. Jeśli chodzi o mnie, to nie jestem piłkarzem, który potrafi walczyć z jakimś dwumetrowym obrońcą. Mam trochę inny styl, który jednak podoba się ludziom.
Czy podczas gry w naszym kraju miałeś jakiś okres zwątpienia? Taki, że myślałeś, że może będzie lepiej jak wrócisz do Bułgarii?
- Podobne myśli pojawiały się czasami w mojej głowie jeszcze przed tym, jak poszedłem na wypożyczenie do Odry Wodzisław. Wtedy się zastanawiałem, czy nie lepiej wrócić do domu. Bo właściwie byłem w takiej sytuacji, że nawet wskazany był powrót do ojczyzny po to, żeby się odbudować. Zawziąłem się jednak, bo pamiętam, że po pięciu miesiącach pobytu w Amice Wronki obiecałem sobie, że będę w Polsce znanym piłkarzem. I cały czas konsekwentnie do tego dążę. I po nieciekawym dla mnie okresie, od kilku miesięcy znów wychodzi na moje.
Czujesz się już w Polsce znanym piłkarzem?
- W Lubinie można to odczuć. Nie jest to wielka aglomeracja, ludzie mieszkający tutaj znają piłkarzy.
A często spotykasz się z dowodami sympatii ze strony kibiców Zagłębia?
- Nie, aż tak za często to nie. Nie miałem także okazji do spotkania się z kibicami. Myślę, że klub powinien zorganizować coś takiego.
Jak zaaklimatyzowałeś się w Lubinie? Czytałem w jednej z gazet takie zdanie, że podobno nie tyle narzekałeś, ale uśmiechałeś się w rozmowie z Mateuszem Bartczakiem, że znów przyjdzie Ci grać w małym miasteczku. To prawda?
- Prawdą jest, że Lubin nie jest wielkim miastem, ale też gazeta, która opublikowała tamten tekst, przesadziła. Przypomnę, że grając w Wodzisławiu mieszkałem w Rybniku, mieście podobnym pod względem liczebności mieszkańców do Lubina. I nie marudziłem. Wiadomo, że kiedyś będę chciał żyć w wielkim mieście i grać w drużynie mającej w nim siedzibę. Nie myślę konkretnie o Polsce. Natomiast decydując się na grę w Zagłębiu nie myślałem przede wszystkim o zwiedzaniu miasta, tylko patrzyłem na to, jak zespół gra w piłkę, jacy zawodnicy są tutaj i jak funkcjonuje klub.
Miałeś za sobą bardzo dobrą wiosnę 2008. Ile klubów zabiegało o to, by mieć Ciebie w szeregach?
- Kilka, ale najwyżej spośród nich ceniłem Zagłębie Lubin i bez szemrania przyjąłem ofertę tego klubu, Z tego, co wiem, były zapytania o mnie z Ruchu Chorzów czy Cracovii, ale jeśli porównam te drużyny z Zagłębiem, to uważam, że postąpiłem jak najbardziej słusznie decydując się na grę w tym klubie.
Zaraz, zaraz. To Ruch i Cracovia grają w Ekstraklasie, a Zagłębie w skutek karnej degradacji w I lidze. Czyli tak jakby obniżyłeś poziom sportowy?
- Może to tak wyglądać, ale uważam, że drużyna, którą wybrałem jest najlepsza spośród tych, które o mnie zabiegały. Jestem tutaj trzy lata i podczas obserwacji rozgrywek ligowych w tym okresie doszedłem do wniosku, że Zagłębie to naprawdę mocny zespół i poukładany klub.
Swego czasu grałeś dość regularnie w bułgarskiej młodzieżówce?
- Z dziesięć, piętnaście spotkań mam na swoim koncie. Co ciekawe, grałem z chłopakami rok czy dwa lata starszymi ode mnie. Jak zmienił się trener, przyszli zawodnicy z mojego rocznika, to wypadłem z tej kadry. Nie wiem dlaczego.
Masz jakiś kontakt z trenerami bułgarskiej kadry?
- Mam kontakt z osobą, która teraz jest menadżerem kadry, ale tak naprawdę zgubiłem kontakty z przedstawicielami bułgarskiej federacji.
Czyli nie liczysz na kolejne powołania?
- Żeby mnie powołali do reprezentacji Bułgarii, to muszę w Zagłębiu strzelić około...hm...
Trzydziestu goli?
- Coś koło tej liczby. A oprócz tego musisz mieć jeszcze układy. Ja ich nie mam. Wydaje mi się, że w przypadku powołań nie wszystko zależy od formy sportowej. Ostatnio czytałem, że w Polsce pojawiają się głosy, że jest podobnie. To nie jest dobre dla piłki nożnej, ale zostawmy ten temat.
Gdybyś miał siebie umieścić w klasyfikacji wszystkich obcokrajowców grających w polskiej lidze, to na którym miejscu byś siebie widział? W czołówce, w środku stawki?
- Myślę, że jak Zagłębie będzie grało dobrze i ja będę zdrowy, to myślę, że wówczas ciężko będzie mi zobaczyć kogoś przede mną.
A jak oceniasz nasz kraj? Jakie widzisz różnice między Polską a Bułgarią?
- W Bułgarii ludzie mają większy luz, spokojniej podchodzą do życia i wielu spraw. Wiesz, ja nie jestem gościem, który jest ślepo zapatrzony w swój kraj, choć oczywiście moja ojczyzna jest dla mnie miejscem szczególnym. Wiele osób pyta mnie jaka jest różnica pomiędzy życiem w Polsce i Bułgarii, a wówczas zawsze odpowiadam, że tak naprawdę jedyną różnicą jest język jakim posługują się mieszkańcy obu państw. No i tam zostawiłem trochę przyjaciół i rodzinę.
A dziewczynę?
- No...Lepiej nie rozmawiać na ten temat. (śmiech)
To może dlatego zalogowałeś się na niezwykle popularnym serwisie “nasza-klasa”?
- Nie jestem tam zalogowany. Ktoś mi powiedział, że mam tam konto, ale to nie ja je założyłem.
Za bułgarskim jedzeniem tęsknisz?
- Wiadomo! Lecz przyjadą do mnie moi rodzice i wówczas będzie lepiej w tym względzie. Jak radzę sobie z gotowaniem? Mam piekarnik w domu, ale odkąd mieszkam w Lubinie, jeszcze go nie wypróbowałem (śmiech). Stołuję się na mieście, ale trochę mnie już to męczy. Takie jest jednak życie piłkarza, nie jest to wielki problem.
Z którymi chłopakami najbliżej się trzymasz?
- Z tymi, którzy mieszkają tam, gdzie ja, czyli na Ustroniu. A że na tej dzielnicy mieszka właściwie cała drużyna, to jeśli gdzieś wychodzę, zawsze mam z kim.
A gdzie poza treningiem można najczęściej spotkań Ilijana?
- Gdzieś tam zawsze na Ustroniu się kręci.
To dziwne, ja tam mieszkam, a ani razu Cię nie widziałem.
- To znaczy, że Ilijan ciągle siedzi grzecznie w domu i odpoczywa (śmiech).
Po strzelonych bramkach w charakterystyczny sposób manifestujesz swoją radość. Co to oznacza?
- Właściwie to nie wiem (śmiech). Wymyśliłem to tak spontanicznie. Mam nadzieję, że jak najwięcej razy będę mógł się cieszyć w ten sposób.
To ile razy?
- A ile meczów zostało do końca sezonu? Dwadzieścia? Więcej? To jeszcze ze dwadzieścia! A tak poważnie, to naprawdę ciężko było mi dojść do tego, co wypracowałem w tym sezonie. Naprawdę. Przypominam sobie sytuację, że w niektórych klubach strzelałem dwie bramki a później się zacinałem. Kiedy człowiek sobie myśli: “Teraz będzie tylko z górki”, to później okazuje się, że wcale nie jest tak łatwo.
Czy po świetnym początku rundy obrońcy rywali poświęcają Tobie więcej uwagi?
- Niekoniecznie. Niektórzy wiedzieli, że jestem groźny, ale i tak nie dawali rady mnie powstrzymać. Tak jak my zwracamy uwagę na czołowe postacie drużyn, z którymi się mierzymy, tak inni koncentrują się na naszych najważniejszych graczach.
Która bramka, spośród tych ośmiu, które strzeliłeś, była najważniejsza lub najładniejsza?
- Najtrudniejsze było wykonanie rzutu karnego w meczu z Widzewem Łódź, przy stanie 3:3. To był mój pierwszy oficjalny mecz w barwach Zagłębia i musiałem wykorzystać tę “jedenastkę”. Trener przed tym spotkaniem wyznaczał graczy oddelegowanych do strzelania karnych, niby byłem wyznaczony jako pierwszy, ale tak naprawdę miał uderzać ten, kto czuje się na siłach. I ja się czułem. Lecz wiesz, jak to jest: strzelisz w takim momencie karnego, jest super, wszyscy mówią, że dzięki Tobie drużyna wygrała mecz. Nie wykorzystasz i karta się odwraca. Jesteś głównym winowajcą porażki. Karne to loteria, choć w tym, jak w każdym innym elemencie w piłce, są potrzebne i umiejętności.
Co sobie myślałeś, gdy siedziałeś na ławce w meczu w Katowicach, a gospodarze, którzy nie grali absolutnie nic, najpierw strzelili nam jednego gola, później drugiego i ostatecznie wywalczyli remis?
- Przy stanie 2:0 byłem spokojny. Myślałem o radości z wygranej, jaka będzie towarzyszyć nam podczas powrotu do Lubina. Gdy padł gol kontaktowy, wiedziałem, że skończy się tak, jak się skończyło.
Jak przebiegała podróż powrotna?
- Powiem krótko: po zwycięstwie jest fajnie, po porażce zgoła odmiennie. Wiem, że padł wynik remisowy, ale ja to traktuję jako porażkę. W Stalowej Woli wszyscy wiedzieliśmy, że graliśmy źle i przegrana była zasłużona. Teraz graliśmy dobrze, ale trochę przez przypadek, lecz także z naszej winy, tylko zremisowaliśmy ten wygrany mecz.
Cel na najbliższe mecze to sześć punktów?
- Wiadomo jaki jest cel. Ale przeciwnicy też marzą o punktach. Jeśli chodzi o mnie, to pierwszy mecz wydaje się być trudniejszy niż drugi, ale równie dobrze może być odwrotnie. Faktem jest, że w tych dwóch meczach interesuje nas wyłącznie sześć punktów. Jestem jednak zdania, że jeśli my będziemy grać to, co potrafimy, to wtedy żadna drużyna w tej lidze nie będzie w stanie nam się przeciwstawić.
Cel na dwa najbliższe mecze dla Ilijana Micanskiego?
- Bez kartki i bez kontuzji. A wówczas zobaczymy co będzie dalej.
***
Niedługo po udzielonym przez Micanskiego wywiadzie, Miedziowi rozgrywający wówczas swoje spotkania w Polkowicach, podjęli jako gospodarze Znicz Pruszków. KGHM Zagłębie Lubin z Ilijanem Micanskim w składzie pokonało rywali 2:0, a jedną z bramek strzelił niezawodny Bułgar.